Woda do parku wróciła, niesmak pozostał
W niedzielę 5 stycznia doprowadzalnik znowu napełnił się wodą. Wcześniej był wyschnięty do cna. Jak długo? Na tyle, by muł zalegający na jego dnie zdążył popękać. To wynik prowadzonego przez Wody Polskie remontu jazu na Utracie. W czasie prac urządzenie nie może spiętrzać wody, dlatego właśnie zabrakło jej w doprowadzalniku i w parku.
Z początkiem roku sprawę zaczęli nagłaśniać mieszkańcy. W sieci pojawiły się zdjęcia pustego doprowadzalnika na całej jego długości oraz niskiego stanu wody Parku Potulickich, co było widać zwłaszcza pod mostkami. W komentarzach mogliśmy przeczytać o żalu kierowanym w stronę władz Pruszkowa.
Miasto w końcu odpowiedziało, publikując komentarz pod postem mieszkanki Pruszkowa. Dowiadujemy się z niego, że woda do parku wróci „dzisiaj, maksymalnie jutro” (komentarz napisano 3 stycznia), a także że sprawa ma związek z remontowanym jazem.
Dziś woda do parku wraca, możemy się rozejść. Czy oby na pewno?
Magistrat znów zamula
We wspomnianym komentarzu nie dowiedzieliśmy się za dużo ponad to, że woda wróci, a za zaistniałą sytuację odpowiadają Wody Polskie. Mamy zatem klasyczne unikanie odpowiedzialności. Miasto Pruszków nie spieszy z informowaniem o działaniach podjętych na rzecz rozwiązania problemu - sprawnie za to informuje, do kogo powinny być kierowane żale.
Ale czy na pewno władze powinny umywać ręce? Jaz jest jednym elementem układanki systemu dostarczania wody do parku i faktycznie to Wody Polskie są za niego odpowiedzialne. Drugim jest doprowadzalnik, za który odpowiada już miasto Pruszków. Problem zamulenia doprowadzalnika znamy nie od dziś. Od kilku lat informujemy o braku prac odmulających dno doprowadzalniku lub ich pozorowaniu. Przypomnijmy, że w 2022 roku to dzięki działaniom aktywistów w Parku Potulickich nie zabrakło wody w lato.
W tym kontekście remont jazu może niewiele zdziałać, ponieważ przez silnie zamulony doprowadzalnik i zatkane przepusty i tak popłynie mniej wody, niż powinno.
Brak wody w doprowadzalniku i ubytek wody w parku jest szkodą dla ekosystemu, mógł być jednak szansą na proste i szybkie pozbycie się mułu z dna kanaliku. Teraz może być za późno na szybkie i tanie uporanie się z problemem. Prowadzenie prac odmulających nie będzie wymagać łopat lub małej koparki, ale bardziej zaawansowanego, a zatem droższego sprzętu.
O tym, że w czasie remontu jazu niemożliwe będzie spiętrzanie wody, miasto wiedziało co najmniej od 30 października. Informował o tym przedstawiciel Wód Polskich w czasie Komisji Ochrony Środowiska i Innowacyjności. Miasto miało więc dużo czasu na przygotowanie się do działania. Co prawda podczas remontu jazu nastąpiły pewne przestoje, jednak później pracownicy widywani byli nie tylko w weekendy, ale również w wigilię. Również teraz ekipa uwijała się z robotą każdego dnia. Przy doprowadzalniku natomiast nie było jeszcze nikogo.
Doprowadzalnik jest do połowy pełny
Co ciekawe - to nie pierwszy raz, kiedy w związku z prowadzonym remontem jazu odcięto dopływ wody do doprowadzalnika. Stało się to również wcześniej - 18 października. Aby osuszyć teren budowy wokół jazu ekipa robotnicza odcięła wtedy kanalik od koryta rzeki. Poziom wody w stawach w parku zaczął się gwałtownie obniżać, a w wysuszonym doprowadzalniku utknęły ryby, które przy braku wody zaczęły wymierać.
Co można robić w piątkowy wieczór? Można ratować mnóstwo tegorocznego narybku 🐟 Wczoraj po sygnale od kobiety o...
Opublikowany przez Dorotę Smak Sobota, 19 października 2024
Wtedy z natychmiastową reakcją wystąpili miejscy radni (dziś zrzeszeni w klubie Pruszkowa Obywatelskiego). W Wodach Polskich zainterweniowała również Wiceprezydent Dorota Kossakowska, przez co doprowadzalnik został szybko odblokowany i woda znów popłynęła do Parku Potulickich. Kryzys został szybko zażegnany a politycy, zgodnie ze swoim zwyczajem, rzucili się do gratulowania i dziękowania sobie nawzajem w mediach społecznościowych.
Na przełomie grudnia 2024 i stycznia tego roku doprowadzalnik był nieczynny dłużej niż przez jeden dzień (sądząc po spękaniach na osadach z mułu - zapewne ponad tydzień). Zachwianie ekosystemem parku jest w tym wypadku nieuniknione, a wszystko to działo się pod okiem nowozatrudnionego inspektora w pruszkowskim Wydziale Ochrony Środowiska, wyspecjalizowanego w administrowaniu i konserwacji systemów wodnych. Reakcja miasta powinna być więc automatyczna i nie wymagać interwencji mieszkańców.
Najwidoczniej tym razem radni nie zwietrzyli kolejnej okazji do przybicia sobie piątek na Facebooku. Bierność władz musiał więc zastąpić jazgot anonimowych trolli na forach, dwojących się i trojących by wmówić ludziom, że nic się nie stało.
Dlaczego kryzys w październiku był tak ważny i groźny, że wymagał natychmiastowej interwencji władz, a kryzys w styczniu taki nie jest? Tego nie wiemy. Być może z doprowadzalnikiem jest jak z tą szklanką wody - jest do połowy pełny, albo do połowy pusty w zależności od tego, kto na niego patrzy.
Czy leci z nami pilot?
Sprawa ta jak w soczewce skupia wszystkie problemy Pruszkowa. Włodarze zdają się wykazywać kompletny brak inicjatywy za każdym razem, gdy inwestycję na terenie miasta prowadzi ktokolwiek inny, niż oni sami. Jeśli inwestor nie podlega miastu, magistrat przekształca się w biernego obserwatora zastanej rzeczywistości, a urzędnicy i politycy ruszają do roboty zwykle dopiero, gdy mieszkańcy poniosą raban.
Przypomnijmy sprawę przebudowy skrzyżowania al. Wojska Polskiego i al. Niepodległości - inwestycji realizowanej przez Mazowiecki Zarząd Dróg Wojewódzkich, a więc przez Samorząd Województwa Mazowieckiego. Zarówno Prezydent jak i radni zaczęli działać dopiero, gdy sprawa nabrzmiała w mediach. Prezydent (wtedy jeszcze Paweł Makuch) posłał do MZDW pismo z prośbą o wykonanie nasadzeń zastępczych po wyciętych drzewach, a radni wystosowali nie jedną, a aż dwie rezolucje do Sejmiku Województwa Mazowieckiego.
Zgodnie z prawem miasto nie ma możliwości wpływania na działania innych jednostek. Nie zmienia to jednak faktu, że inwestycje MZDW czy Wód Polskich prowadzone są na terenie Pruszkowa i nierzadko mocno ingerują w tkankę miasta. Władze miasta nie mają w ręku twardych narzędzi oddziaływania na proces inwestycyjny, mogą jednak korzystać z narzędzi miękkich.
Tymi potrafiła wykazać się na przykład Wójt Michałowic Małgorzata Pachecka, podczas remontu Alei Marii Dąbrowskiej w Komorowie. Inwestycja prowadzona była przez powiat pruszkowski (aleja ta jest drogą powiatową) pod nadzorem konserwatora zabytków. I choć Wójt Pachecka nie miała prawnych możliwości wpływu na decyzje obu podmiotów, nie zniechęciło jej to do działania. Ciągły nadzór, konsultacje, spotkania i lobbing wójtowej doprowadziły finalnie do realizacji jej wizji. Zdołała ona nawet nakłonić powiat do wymiany jaskrawo-żółtych słupków ustawionych przy szkole - już po oddaniu drogi do użytku.
Wiemy więc, że problemy w samorządzie terytorialnym same się nie rozwiązują. Rozwiązują je samorządowcy umiejący korzystać ze wszystkich dostępnych im narzędzi wpływu na rzeczywistość - również tych pozaprawnych.
Sam nie rozwiąże się za to problem gigantycznych kolein po ciężkim sprzęcie, który pracuje przy remoncie jazu. Czy władze upomną się o to do Wód Polskich i zażądają przywrócenia ścieżek wzdłuż Utraty do pierwotnego stanu? Prawdziwy gospodarz, gdy ktoś nanosi mu w domu buciorami błoto, nie patrzy się bezczynnie, tylko wskazuje jegomościowi mop. Zasadne jest więc pytanie – czy Pruszkowem rządzi prawdziwy gospodarz?