Zielonym do mieszkańca
Już cztery lata rządzi Pruszkowem ekipa Pawła Makucha, ale choć dwoi się i troi, żeby pokazać swoje zamiłowanie do zieleni, mieszkańcy nie bardzo ten przekaz kupują. Trudno się dziwić. Najpierw awantura o budowę megabloku na skraju parku Potulickich w miejscu mokradeł, którą można było zatrzymać, a przynajmniej solidnie opóźnić korzystając z dostępnych i legalnych instrumentów prawnych. Później zgoda na budowę łącznika ulic Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej i Sienkiewicza – bardzo potrzebnego, jak można się dziś przekonać – oznaczająca jednak wycinkę dorodnych drzew. Ani w przypadku megabloku, ani łącznika urząd miasta nie zbudował opartego na twardych argumentach przekazu, że pruszkowska przyroda na tym nie straci. Paradoksalnie, do Pawła Makucha i Konrada Sipiery bardziej pasuje dziś określenie „drwale” niż „ekolodzy”. Skojarzenie jest tak silne, że w powszechnym mniemaniu nawet w parku Sokoła wycięto wiele drzew pod budowę placu zabaw – choć to nieprawda: nie padło tam ani jedno.
Prezydent ze swoim zastępcą próbują zmieniać swój wizerunek. W ostatnich dniach chętnie udostępniali informację, że przed urzędem miasta w miejsce fragmentu chodnika powstaje mały zieleniec. „Zasadzone zostaną m.in. krzewy – tawuła japońska, tawuła szara ‘Grefsheim’, kosodrzewina, trawy – trzcinnik ostrokwiatowy” – pisali. Pomysł chwalebny, ale ilość negatywnych komentarzy w mediach społecznościowych dosłownie zwala z nóg: „Nie ma to jak wyrzucanie dobrych rzeczy, jesteście z tego znani! Z usuwania negatywnych komentarzy także”, „A gdzie miejsce dla rowerów?”, „Miejsca parkingowe będą pewnie znikały, przecież jaśnie Państwo w UM nie po to tam siedzi by plebs im zawracał głowę w godzinach pracy. Im mniej miejsc do parkowania tym mniej petentów, proste jak drut”.
„W ogóle to ciekawa koncepcja z tą nową zielenią na Kraszewskiego. Pomysł może i słuszny (walka z powszechną betonozą), tylko dlaczego powstaje kosztem pieszych i rowerzystów?” – skomentował na oficjalnym profilu miasta Mikołaj Tałandziewicz. „Kraszewskiego na razie jest jednym wielkim parkingiem z trochę szerszym chodnikiem – pasażem od strony sądu. Teraz tego miejsca będzie jeszcze mniej dla pieszych i rowerzystów, bo ulicą w kierunku wkd legalnie rowerem nadal jechać nie można. Na Kraszewskiego nie ma znaku zezwalającego na ruch pod prąd dla rowerzystów. Czy te działania to element przemyślanej strategii, jak na nowo zagospodarować Kraszewskiego, jest może pozyskany projekt zagospodarowania, czy też Władza przeszła się po ulicy i zaordynowała zmiany według swojego uważania?” – pyta.
Kilka tygodni urząd miasta informował o innej inicjatywie: stworzeniu pierwszego w Pruszkowie parku kieszonkowego. Co to takiego? To po prostu skwerek urządzony na niewielkiej, dotąd niezagospodarowanej działce, najczęściej z ławeczkami, alejką. Parki kieszonkowe powstają dziś w wielu polskich miastach, np. Krakowie. Nasz jest przy ulicy Kopernika. „W bliskim sąsiedztwie placu Jana Pawła II oraz terenu Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego powstał nowy Park Kieszonkowy. Nowe nasadzenia i ławki pojawiły się na powierzchni 186 mkw., która w odmienionej formie sprzyja wypoczynkowi” – mogliśmy przeczytać na fejsbukowym profilu miasta. I znów dyskusję na forach zdominowała krytyka. „Super to jest, teraz można sobie siedzieć i patrzeć się na parking i bloki. Super wydane pieniądze. Kiedyś to chociaż dzieci miały huśtawkę i był powód, żeby tam spędzać czas. Kto zatwierdził zrobienie takiego (…)?”, „Doskonale, będzie gdzie walić wódę całą noc xD A wystarczyło naprawić huśtawkę i dodać jeszcze jakąś zabawkę”, „A tymczasem... Potulik i Sokół z każdym rokiem wyglądają coraz gorzej”.
Przykładów podobnych reakcji na pożyteczne inicjatywy jest więcej. Można spróbować postawić i obronić tezę, że na forach dyskusyjnych dominuje hejt, a ilość negatywnych komentarzy z reguły przewyższa ilość pochwał. Ale problem jest głębszy. Choć dosadzanie drzew i krzewów, tworzenie miniparków, jest potrzebne – to nie ulega wątpliwości – jednak w Pruszkowie brakuje strategicznego podejścia do ochrony przyrody. Skutki tego widać w całym mieście. Rozpadające się alejki w parku Potulickich i smród gnijącej wody niespecjalnie zachęcają latem do spacerów. Zamulone kanały doprowadzające wodę i wiecznie zatkane gałęziami przepusty, których nie ma komu sprzątać (w tym roku czyszczeniem zajęła się społecznie grupa mieszkańców, którzy nie mogli już znieść urzędniczej ślamazarności). Niedziałające latarnie w parku Sokoła. Usychające lipy wzdłuż al. Wojska Polskiego, których stopniowo ubywa. Nie ma kompleksowego programu tworzenia zielonych miejsc. Nie ma choćby zalążków koncepcji odbetonowywania miasta. Pojęcie „zielona polityka miasta" w Pruszkowie nie istnieje. Zamiast akcji sadzenia drzew z udziałem mieszkańców mamy punktowe dokładanie paru krzewów i kępek trawy pomiędzy betonową kostką.
W Pruszkowie mieszka kilku miłośników dronów. Chętnie publikują swoje zdjęcia. Z wysokości kilkudziesięciu metrów nasze miasto nie zachwyca, to przede wszystkim beton, bloki i kilkanaście żurawi budowlanych. Trzy skupiska drzew – parki Sokoła, Potulickich i Mazowsze – to za mało, żeby określenie „betonowy Pruszków” zaczęło tracić na aktualności.
Park kieszonkowy mamy dziś jeden. Oczywiście, to sukces, ale takich parków powinniśmy na początek stworzyć dziesięć. Dopiero wtedy o władzach naszego miasta będzie można zacząć mówić, że są eko, a nam w Pruszkowie będzie żyć się lepiej.