Urząd miasta: Bobry zostały przesiedlone. Arek Gębicz: Bobry nadal budują w parku tamy
Minął czwarty rok rządów Pawła Makucha. Jaz na Utracie, który jest jednym z powodów corocznego wysychania stawów w parku Potulickich, nadal zepsuty (gwoli sprawiedliwości, nie naprawiła go też ekipa Jana Starzyńskiego, która miastem rządziła przez 20 lat). Park Potulickich – wciąż zaniedbany. Termin naprawy jazu – nieznany. Ale są trzy nowe informacje, choć trudno ocenić, która dobra, a która zła:
1. Prywatna firma na zlecenie miasta zaczęła odmulać kanały doprowadzające wodę do stawów. Niektóre jej poczynania budzą jednak wątpliwości.
2. Miasto twierdzi, że bobry z parku Potulickich zostały wywiezione. Tymczasem ślady wskazują na ich nieustanną aktywność.
3. Prezydent Paweł Makuch doniósł organom ścigania, że społecznik Arek Gębicz nielegalnie rozbierał bobrom tamę. Szykuje się ciekawy proces – społecznik zapowiada powołanie na świadków m.in. wiceprezydenta, naczelniczki Wydziału Ochrony Środowiska oraz radnych.
Pogróżki, wyzwiska, muł przy Utracie
Ad 1. Arek Gębicz, prezes stowarzyszenia Za Pruszków!, od kilku dni opisuje na fejsbukowym profilu, jak wygląda odmulanie kanałów doprowadzających wodę do ekosystemu parku Potulickich. Robotnicy mieli pogłębić rów służący do odprowadzania nadmiaru wody ze stawów do Utraty, jego koniec zaczopowali workami z piaskiem i tam leją szlam. Jest go tak dużo, że część miała przelać się nad workami i zanieczyścić Utratę. „Kogo obchodzą przepisy? Zgodnie z prawem wodnym zabronione bez pozwolenia wodnego jest: pogłębianie rowów; piętrzenie wody w rowach (nawet tymczasowe, workami z piaskiem). Zgodnie z ustawą o odpadach zabroniony jest niekontrolowany zrzut odpadów do cieków wodnych” – pisał Gębicz. Gdy zaczął fotografować, spotkał się z pogróżkami robotników. – Czego k... wo robisz zdjęcia zaraz ci wyj…. – miał usłyszeć.
Społecznik alarmuje, że muł zalega teraz w trudno dostępnym terenie. „Nie umiem sobie wyobrazić prostego i skutecznego usunięcia tego urobku z miejsca, gdzie został przepompowany” – pisze.
Na doniesienia Gębicza nie zareagował oficjalnie ani urząd miasta, ani żaden z 23 pruszkowskich radnych. A warto przypomnieć, że kwestie ochrony środowiska są (przynajmniej w teorii) w polu zainteresowań aż dwóch komisji Rady Miasta Pruszkowa: Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska kierowanej przez Karola Chlebińskiego (SPP) oraz doraźnej komisji ds. problemów hydrologicznych związanych z awarią jazu na Utracie, na czele której stoi Anna-Maria Szczepaniak (niezrzeszona). Ta druga komisja przez ostatnie pół roku zebrała się zaledwie raz, bo trójka jej członków: Dorota Kossakowska (KO), Olgierd Lewan (SPP) i Józef Osiński (SPP) kontynuuje obstrukcję prac (pisaliśmy o tym kilkakrotnie, na przykład TUTAJ i TUTAJ).
Radni w tej kadencji tematu parku Potulickich unikają jak ognia, na posiedzeniach wolą rozmawiać na bezpieczne tematy, typu spektakle w CKiS czy wysokość wskaźników w przedziałkach budżetowych. Na pytania, dlaczego komisja nadzwyczajna się nie zebrała, odpowiadają zazwyczaj, że nie mieli czasu albo mieli inne plany.
Bobra nie ma, a on jest
Ad 2. Ponad tydzień temu, 7 listopada, wysłaliśmy do Urzędu Miasta Pruszkowa serię pytań dotyczących zakresu prac związanych z udrażnianiem kanałów w parku Potulickich. Na odpowiedź czekaliśmy 8 dni. Przygotował ją Wydział Ochrony Środowiska kierowany przez Elżbietę Jakubczak-Garczyńską. Jest bardzo lakoniczna i składa się z zaledwie 5 zdań (statystycznie więc każdego dnia urzędnicy pisali niecałe jedno zdanie).
Jeśli chodzi o zakres prac dowiadujemy się, że zostały one opisane w specyfikacji zamówienia. O utrzymaniu drożności przepustów, o co zapytaliśmy – nie ma ani słowa. O kompleksowym podejściu do problemu utrzymania sprawności układu hydrologicznego – ani słowa. O tym, czy społeczne wsparcie mieszkańców w utrzymaniu kanałów nadal będzie potrzebne – ani słowa. Ale jest zdanie o bobrach, bo o nie też pytaliśmy: „Rodzina bobrów, która zasiedliła odcinek doprowadzalnika A2 (teren prywatny) została przewieziona do Narwiańskiego Parku Narodowego”.
Na wieść, że bobrów w rejonie parku już nie ma, społecznik Arek Gębicz wybucha śmiechem. – Jak nie ma, skoro cały czas są? Może wyłapali tylko część? Przecież nowe ślady ich bytności są każdego dnia, budują tamy już nie na kanale, a przy przepustach – mówi.
A nie jest tak, że woda sama nanosi tam gałęzie? – pytam nie dowierzając, że Wydział Ochrony Środowiska mógł przysłać informację… delikatnie mówiąc… nie do końca sprawdzoną.
– Gałęzie są układane przez bobry, żeby zatamować przepływ wody. Tam są nawet ślady ich łap – Gębicz rozmawiając przez telefon nie może powstrzymać śmiechu. A mi do głowy przychodzi kolejne pytanie: ile urząd miasta zapłacił z naszych podatków za wywiezienie bobrów, które według relacji społecznika nadal w parku są?
Społecznik na ławie oskarżonych. A urzędnicy?
Ad 3. Od wielu lat poziom wody w stawach w parku Potulickich niebezpiecznie się latem obniżał. Masowo ginęły ryby. Woda cuchnęła. W tym roku sprawy w swoje ręce wzięła grupa mieszkańców z Arkiem Gębiczem na czele. Wśród nich byli funkcjonariusze Społecznej Straży Rybackiej. Postanowili wyręczyć Wydział Ochrony Środowiska, który do takich prac się nie kwapił i ręcznie udrażniali kanał zasilający stawy. Dodatkowo Gębicz nawet codziennie chodził i usuwał liście oraz gałęzie blokujące przepusty. Rozbierał też tamę budowaną przez bobry na kanałku w rejonie torów WKD. Polegało to na tym, że rozszczelniał ją w dzień, żeby woda płynęła, nocą bobry ją odbudowywały, następnego dnia społecznik rozszczelniał ją znowu i tak dzień po dniu. Pisaliśmy o tym TUTAJ. Czy działania Gębicza były skuteczne? Ten rok był pierwszym od lat, kiedy przez całe lato, nawet gdy deszcz nie padał przez wiele dni, poziom wody w parkowych stawach był wystarczający.
Społecznik w licznych postach na Facebooku nie szczędził uszczypliwości władzom Pruszkowa – i trudno się dziwić. To nie mieszkańcy powinni zajmować się utrzymaniem stawów. Tymczasem władze Pruszkowa zamiast skoncentrować się na parku postanowiły… skupić się na społeczniku! Do organów ścigania wysłane zostało doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na niszczeniu siedliska bobrów – z podpisem prezydenta Pawła Makucha.
Gębicz został przesłuchany, a sąd w postępowaniu w trybie nakazowym nałożył na niego 300-złotową grzywnę. Ukarany ma teraz do wyboru: grzecznie zapłacić albo złożyć sprzeciw i wtedy odbędzie się klasyczny proces. Społecznik, jak można się domyślać, wybrał to drugie. Już opublikował listę świadków, jakich zamierza sądowi wskazać. Są na niej m.in. wiceprezydent Konrad Sipiera, naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska Elżbieta Jakubczak-Garczyńska, przewodnicząca komisji nadzwyczajnej ds. problemów hydrologicznych rady miasta Anna-Maria Szczepaniak, wiceprzewodniczący Olgierd Lewan.
„Otwierają się spore możliwości. Prawo do obrony ma każdy – również ja. To oznacza, że mogę powołać świadków. Dowodzić, że te działania nie szkodząc bobrom, uratowały ekosystem przed degradacją, ryby przed masowym śnięciem itd.” – napisał Gębicz. Wcześniej wielokrotnie mówił, że wręcz chciałby zostać zatrzymany przez policję, bo tylko przed bezstronnym sądem będzie w stanie dowieść, że działa w stanie wyższej konieczności, zgodnie z zaleceniami naukowców, a jego celem jest zapobieżenie katastrofie ekologicznej. Co więcej, jak twierdził, jego praca wręcz uchroniła prezydenta Pawła Makucha przed odpowiedzialnością prawną, bo gdyby do katastrofy ekologicznej doszło, to prezydent mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności.
Jeśli do procesu dojdzie – a wszystko wskazuje, że tak – będzie to jedna z najciekawszych spraw w najnowszej historii Pruszkowa. Na ławie oskarżonych zasiądzie bowiem społecznik walczący o uratowanie parku, a nie urzędnicy, przez brak działań których układ wodny parku jest od wielu lat zaniedbany, stawy co roku wysychały, ryby pływały do góry brzuchami, a jaz na Utracie wciąż jest zepsuty. Redakcja zpruszkowa.pl będzie ten proces relacjonować.