Ulica Ołówkowa. Tak się mieszka w sąsiedztwie molocha

Ołówkowa 11 to cztery kondygnacje, pod ziemią parking. Ponad 100 mieszkań. Licząc średnio 3 osoby na lokal, zamieszka tu wkrótce ponad 300 osób. To ostrożne szacunki, bo jak podaje serwis Urbanity, największe mieszkanie ma aż 175 mkw. Ulica Ołówkowa przestanie być cichą, osiedlową uliczką, którą co najwyżej jechało się do oddziału ZUS. Gdy staną kolejne bloki, jak choćby w miejscu wyburzonej hali Pruszkowianki, będzie już ruchliwą, typową miejską ulicą, zatarasowaną samochodami parkującymi na każdym wolnym skrawku ziemi. Ale nie o ulicę postanowiliśmy zapytać jej mieszkańców, ale o sąsiedztwo ogromnego bloku. Jak się mieszka tuż obok?
Dwójka rozmówców prosi o niepodawanie ich prawdziwych imion i nazwisk. Mówią, że nie chcą rozgłosu – deweloper jest potężny i w Pruszkowie wiele może, zaś miasto niewiele się nimi interesuje, nie chcą dawać pretekstu, żeby to zainteresowanie spadło do zera.
Tu się żyło kameralnie
Ołówkowa 7 to nieduży budynek (na zdjęciu po prawej) w pobliżu skrzyżowania z ulicą Grafitową. Ma ponad 20 lat. Zadbany, obsadzony dobrze utrzymaną zielenią – krzewami, drzewami. Teraz zyskał potężnego sąsiada. A właściwie został przez niego częściowo otoczony, bo sąsiad ma kształt przypominający ogromną literę E. Pan Jacek ze swojego okna ma widok właśnie na niego.
– Jak się mieszka? Straciliśmy światło. Słońca dociera do nas dużo mniej – mówi. – Najbardziej odczuli to ci z parteru. I to są wymierne straty, bo wzrosły im rachunki za prąd. Palą światło, bo zwyczajnie ciemno mają.
Coś planują w związku z tym? – pytam. – Zaczęli myśleć o wyprowadzce, bo warunki im się zmieniły na niekorzyść. Tylko się zastanawiają, o ile spadła wartość ich mieszkań. Jak przyjdzie klient obejrzeć, a dzień będzie słoneczny, to zobaczy, że tu jest przede wszystkim cień – pada odpowiedź.
Pan Jacek i tak ma lepiej, bo ma duże mieszkanie, okna wychodzą na obie strony budynku. Słońce dociera co prawda tylko z jednej, ale to lepsze niż u tych z dołu, którzy okna mają tylko od Ołówkowej 11. – Za to ja zacząłem prowadzić swoiście rozumiane życie towarzyskie. Kuchnię mam od strony nowego bloku, jak myję kubki po kawie to odruchowo patrzę w okno i widzę, co robią moi nowi sąsiedzi. A oni widzą, co robię ja. Mamy okna w okna. Ich czasem denerwuje, że na nich patrzę, więc zasłaniają się. Taki sąsiedzki monitoring, na który nikt nie ma ochoty – śmieje się. – Po tej samej stronie mam pokój z kanapą i telewizorem. Jak się położę i nie zaciągnę żaluzji, to wiem, że oni widzą, że leżę. Pojęcie prywatności zniknęło.
Ludzie, którzy kupili mieszkania przy Ołówkowej 11, nie wiedzieli, że mieszkańcy dwóch budynków będą się widzieć z tak bliska? – dziwię się. – Może ich to nie interesowało, może nie zdawali sobie sprawy. Ale będzie jeszcze gorzej. Na razie tylko się widzimy. Przyjdzie lato, wszyscy zaczną otwierać okna, więc będziemy też się słyszeć. Do wizji dojdzie fonia – mówi mój rozmówca.
Mężczyzna przyznaje, że styl życia mieszkańców jego budynku się zmieni. Na zewnątrz stoi altana. Można było przyjść, usiąść, porozmawiać, rozpalić grilla. O grillu można już zapomnieć, dym będzie przeszkadzał nowym sąsiadom. A rozmowy będą się niosły echem, zaraz ktoś przyjdzie z pretensją, że jest za głośno. – A wam będą przeszkadzać imprezy u nowych sąsiadów – zauważam. – Jak się tak stłamsi ludzi, ulokuje blisko siebie w ciasnej przestrzeni, to konflikty muszą być – odpowiada pan Jacek. – I te konflikty na pewno tutaj się pojawią.
Czy ktoś od dewelopera proponował jakieś prace w waszym budynku z tytułu pogorszenia warunków życia? – pytam. – Przyszedł, rozmawiał z nami, ale się burzył, powtarzał, że nie ma obowiązku z nami rozmawiać. Nic nie zdziałaliśmy. Ogrodzenie oddzielające obie posesje to tak naprawdę pozostałości ściany budynku, który tutaj kiedyś stał. Od tamtej strony zostało wykończone, otynkowane, od naszej straszy odrapane, bo deweloper tak je zostawił – mówi pan Jacek.
Gdy do wszystkich mieszkań na Ołówkowej 11 wprowadzą się ludzie, to stworzy się istna wylęgarnia konfliktów – to spostrzeżenie powraca przez całą naszą rozmowę. – W Pruszkowie zabudowę wciąż się zagęszcza i zagęszcza. Na każdym kawałki ziemi staje blok. To miasto przestaje być dobre do życia. Ja mam swoje lata, więc tutaj zostanę, ale młodym współczuję, zresztą nie rozumiem dlaczego wydają wielkie pieniądze, żeby zamieszkać w tak nieprzyjaznym miejscu – kończy pan Jacek.
Budynek naprawiony, problemy zostały
Pani Agnieszka jest mieszkanką komunalnej kamienicy przy Ołówkowej 15. To w Pruszkowie znany adres. Kiedy deweloper zaczął budowę potężnego bloku, kamienica popękała. Szczeliny były tak duże, że można było wsunąć palec. Ludzie przerazili się, że dom runie. Nie mogąc doczekać się od TBS Zieleń Miejska (spółka administruje zasobem komunalnym miasta) pomocy takiej, jakiej oczekiwali, poprosili o pomoc radnych i dziennikarzy.
Zrobiła się wielka awantura, bo ówczesne władze Pruszkowa z Pawłem Makuchem i Konradem Sipierą na czele też niespecjalnie chętnie z pomocą spieszyły. Kiedy w końcu, ponaglani przez radnych i dziennikarzy, prezydent z zastępcą zobligowali dewelopera do naprawienia kamienicy, ludzie zaczęli się skarżyć na bylejakość prac. Na przykład w trakcie tynkowania piwnic przy okazji otynkowane zostały... drzwi do komórek, a nawet oświetlenie (pisaliśmy o tym w artykule „Otynkowana żarówka i inne kwiatki, czyli Ołówkowa 15 po pruszkowsku”.
Od tamtych wydarzeń minął ponad rok. Ostatnio na Facebooku TBS pochwalił się, że na Ołówkowej 15 zamontował bramę i domofon. – To chyba sukces? – pytam. – O bramę walczyliśmy wiele lat, bo nocami obcy wchodzili na podwórko i zwyczajnie baliśmy się. A domofon zadziałał trzy razy i przestał działać – odpowiada pani Agnieszka. Domofon da się naprawić, ale przynajmniej brama solidna – mówię. – Co z tego, że jest brama, jak nie zamontowano ograniczników i zatrzaskuje się z dużą siłą. Jeszcze trochę tak się pozatrzaskuje i mocowanie nie wytrzyma, zawiasy obluzują i tyle z bramy będzie.
Nie poprosiliście TBS-u o ograniczniki? – Poprosiliśmy, ale administratorka powiedziała, że nie ma pieniędzy – słyszę. A czy awaria domofonu była zgłaszana? – Machnęłam ręką. Jak zadzwoniłam do TBS-u w innej sprawie to usłyszałam, że strasznie się czepiam – mówi mieszkanka.
Po spękaniach na ścianach śladów już nie ma. Czyli chyba życie wróciło do normy, a po wszystkich remontach i naprawach warunki nawet się poprawiły? – pytam. – Kiedyś mieliśmy do dyspozycji strych. Po tym, jak popękały ściany, strych został zamknięty i do dziś nam go nie udostępniono. Nie wiem dlaczego. Chyba trzeba przeprowadzić kolejną batalię, żeby go otworzyli. Strych był potrzebny, trzymaliśmy tam różne rzeczy, które nie mieściły się w mieszkaniach, niektórzy latem suszyli pranie – mówi pani Agnieszka. – Jesteśmy zmęczeni tą ciągłą walką z TBS-em. Sami robimy, co możemy. Po tym, jak otynkowano nam drzwi w piwnicach i przestały się domykać, wymieniliśmy je sami, na własny koszt, z własnych materiałów. Bo ile byśmy czekali i słyszeli, że nie ma pieniędzy?
W 60-tysięcznym, bogatym mieście pod Warszawą potężna spółka miejska nie ma pieniędzy na wymianę kilku par drzwi w piwnicy? – nie dowierzam. – Nas to nie dziwi – słyszę.
Kamienica styka się ścianą z blokiem postawionym przez dewelopera. Z zewnątrz, trzeba przyznać, prezentuje się estetycznie. – Z zewnątrz tak. Ale w środku problem goni problem. Nie mogę na przykład doprosić się, żeby TBS wymienił termostaty przy grzejnikach. Te regulatory, które są, nie działają, można sobie nimi kręcić w dowolną stronę, a grzejniki grzeją maksymalnie. A przecież za ogrzewanie płacimy – mówi mieszkanka.
Nie pytam, co blok przy Ołówkowej 11 zmienił w życiu lokatorów miejskiej kamienicy, bo wiem, ile strachu najedli się, gdy zaczęły pękać ściany i belki konstrukcyjne. Wspominam jedynie o wypadku w jednym z mieszkań, kiedy pod wpływem naprężeń pękła szyba w kabinie prysznicowej. – Był huk, czyjś płacz. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Potem wyszedł sąsiad i powiedział, że szkło wypadło jak dziecko brało kąpiel – mówi pani Agnieszka.
Kobieta przyznaje, że wielokrotnie czytała w internecie komentarze, że najemcom mieszkań komunalnych w sumie niewiele się należy, bo mieszkają za darmo. – Co miesiąc płacę czynsz. Płacę za wszystkie media. Płacę nawet za ten domofon, co nie działa. I to nie są małe pieniądze. Nie mieszkam za darmo. Więc mam prawo oczekiwać od miasta minimalnych standardów, a z tymi w Pruszkowie jest jak jest – kwituje pani Agnieszka. – A jeszcze z nowinek, to powiem panu, że mamy mieć kamery przy bramie.
– A kiedy? – dopytuję. Pani Agnieszka wzrusza ramionami: – Nie wiem, nie chcę pytać TBS-u, bo znowu mi powiedzą, że się czepiam.