Ulica Kościuszki 28, czyli o tym, jak młoda aplikantka adwokacka z deweloperem wygrała
Wyobraźcie sobie, że zostajecie oskarżeni, a następnie skazani na karę pozbawienia wolności za podniesienie szyszki z ziemi, rozwieszenie prania na balkonie, rozlanie zupy na podłogę własnego mieszkania lub przypalenie obiadu. Innymi słowy - wyobraźcie sobie, że to, co zwykliśmy nazywać "wymiarem sprawiedliwości", nagle zwraca się przeciwko Wam i z uporem godnym lepszej sprawy dąży do skazania Was za czyn, który nawet nie jest przestępstwem. I na końcu wyobraźcie sobie, że rzeczonemu wymiarowi sprawiedliwości, po latach procesu w końcu się to udaje.
Niejednokrotnie w minionych latach słyszeliśmy o zdarzeniach zgłaszanych prokuraturze i policji przez mieszkańców Pruszkowa, w związku z głośnymi tematami z życia lokalnego. Sprawy te nierzadko były umarzane lub spotykały się z odmowami wszczęcia postępowania. W lepszym razie, niedługo po wszczęciu "utykały" gdzieś w martwym punkcie, a informacja o wszczęciu śledztwa była ostatnią, jaką na jego temat słyszeliśmy. Inaczej jednak potoczyło się postępowanie sprzed ponad dekady, wszczęte przeciwko mieszkance Pruszkowa, która miała również nieszczęście podpaść jednemu z deweloperów. A wobec zastrzeżeń dewelopera pruszkowskie organy ścigania i wymiar sprawiedliwości nie przejdą przecież obojętnie.
Przez ten hałas nie da się tu mieszkać
U progu drugiej dekady XXI wieku, dziś adwokat, a ówcześnie jeszcze młoda aplikantka, Anna Rykowska, wprowadza się do nowo wybudowanego budynku przy ul. Kościuszki 28 w Pruszkowie. Na jej (i innych lokatorów) nieszczęście, do tego samego bloku wprowadza się również Poczta Polska, która na zapleczu urządza rozładownię przesyłek. Nie mija wiele czasu, gdy mieszkańcy bloku orientują się, że sąsiedztwo Poczty, operującej w lokalu usługowym na parterze budynku, mocno daje im się we znaki. Samochody dostawcze, podjeżdżające do placówki już od wczesnych godzin porannych, zastawiają wjazd na parking osiedlowy, skutecznie uniemożliwiając lokatorom dojazd do pracy. Proces rozładunku i załadunku przesyłek generuje też duży hałas, spędzając mieszkańcom sen z powiek.
Interweniować postanawia prawniczka, Anna Rykowska (możecie kojarzyć ją z głośnego reportażu zpruszkowa.pl pt. "Nikomu nic się nie stało"). Nie bez słuszności zauważa ona, że decyzja o warunkach zabudowy, stanowiąca jeden z dokumentów, na mocy których wybudowano inwestycję, nie zezwala na prowadzenie w lokalu usługowym działalności uciążliwej, zwłaszcza, jeśli uciążliwość ta przekracza granice lokalu.
Poczta Polska, w korespondencji z przedstawicielami wspólnoty mieszkaniowej twierdziła wprawdzie, że żadnej uciążliwości jej placówka nie generuje (lub przynajmniej generować nie powinna), jednak mieszkańcy wiedzieli swoje. Dniami i nocami skrzętnie nagrywali i dokumentowali ruch, jaki samochody dostawcze generowały pod ich oknami oraz hałas, jaki temu ruchowi towarzyszył.
Anna Rykowska o problemie zaczęła zawiadamiać organy władzy publicznej. Na skutek podjętych przez nią działań, ówczesna Starościna Pruszkowska, Elżbieta Smolińska, ustanowiła dopuszczalną emisję hałasu na terenie posesji. Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska (również na skutek korespondencji Anny Rykowskiej), przeprowadził zaś stosowne pomiary, z których wynikało jasno, że zarówno dzienna, jak i nocna emisja dźwięków dochodzących z lokalu pocztowego, przekracza ustalone przez Starostwo dopuszczalne poziomy.
Z resztą nie tylko Inspektorat Ochrony Środowiska i Starostwo Powiatowe udało się Rykowskiej zaangażować w sprawę. Batalia prawna o względny spokój w bloku przetaczała się przez sądy i urzędy od 2008 do 2012 roku. Młoda adeptka prawa nie zawahała się również uruchomić powództwa cywilnego przeciwko deweloperowi, który wybudował blok i do którego należy lokal usługowy, użytkowany wtedy jako placówka Poczty Polskiej. Jej żądaniem było doprowadzenie do ustania hałasów, tj. do stanu zgodnego m.in. z wydanymi pod budowę bloku warunkami zabudowy.
Deweloperem, przeciwko któremu wystąpiła, był FIB. Znany w Pruszkowie m.in. z realizacji inwestycji o wdzięcznej nazwie "Pawie Ogrody" przy ul. Pawiej w centrum miasta. Niektórzy mogą kojarzyć tę inwestycję również z jej potocznej nazwy - "megablok".
"Ta zniewaga krwi wymaga"
(~ Papkin, A. Fredro, Zemsta)
Na końcu tej batalii mieszkańcy całego bloku mogli odetchnąć z ulgą. Poczta Polska podjęła decyzję o wyprowadzce z lokalu i - co ciekawe - podjęła ją jeszcze zanim proces cywilny przeciwko deweloperowi doczekał się ostatecznego rozstrzygnięcia. To miły gest i niewątpliwy ukłon w stronę lokatorów, choć zanim do niego doszło musiały upłynąć cztery lata.
Choć lokatorom budynku przy ul. Kościuszki 28 sprawa mogła wydawać się zamknięta, to samej Annie Rykowskiej, do końca problemów było jeszcze daleko. Jak się bowiem okazało, deweloper nabrał głębokich podejrzeń wobec pełnomocnictwa, którego w sprawie Poczty Polskiej udzieliła Rykowskiej wspólnota mieszkaniowa bloku. Wszystko za sprawą odręcznego dopisku na pełnomocnictwie, naniesionego na kartkę przez Rykowską już po jej wyjęciu z drukarki. Praktyka dopisywania treści dokumentów po ich wydrukowaniu, jakkolwiek mało elegancka, tak na ogół nie wzbudza większych wątpliwości. W tym wypadku jednak organy ścigania stwierdziły, że sprawa musi być śmiertelnie poważna, niechybnie wszczynając przeciwko Rykowskiej postępowanie karne z urzędu. Zarzut? Fałszerstwo.
Sprawa w sądzie bardzo szybko przybrała niekorzystny dla Rykowskiej obrót. Szybko doczekała się ona podwójnego skazania. Za pierwszym razem, w trybie nakazowym, na karę grzywny i za drugim, po przebytym procesie, na karę grzywny oraz trzech miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Jak dowiadujemy się z uzasadnienia wyroku - Sąd Rejonowy w Pruszkowie wziął sobie do serca m.in. zeznania dewelopera i choć raczył dostrzec, że deweloper ten pozostaje w sporze z oskarżoną (Anną Rykowską) na innym polu, to w działaniach dewelopera nie dopatrzył się nadmiernej stronniczości czy chęci wzięcia odwetu.
Sądowi nie przeszkadzało również, że sam deweloper nie brał udziału w sporządzaniu rzekomo sfałszowanego przez Rykowską pełnomocnictwa i nie był świadkiem jego powstania. Jednocześnie Sąd nie dał wiary zeznaniom osób, które akurat przy powstaniu pełnomocnictwa były obecne i których zeznania mogły świadczyć na korzyść Rykowskiej. Do skazania doszło w 2013 r.
"Czyn nie stanowi przestępstwa"
Chociaż Sąd Rejonowy w Pruszkowie uznał, że wymierzona Rykowskiej kara nie będzie dla niej nadmierną dolegliwością, w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Młoda aplikantka dopiero rozpoczynała karierę prawniczą, a fakt jej skazania mógł na trwałe przekreślić całą jej przyszłą ścieżkę zawodową. Wobec wyroku pruszkowskiego sądu postanowiła więc wnieść apelację.
Z tej właśnie apelacji dowiadujemy się nieco więcej o kulisach sprawy prowadzonej wcześniej przez sąd pierwszej instancji. Rykowska (oraz jej obrońcy), czynią w niej zarzuty nie tylko wobec sentencji wyroku pruszkowskiego sądu, ale i wobec toku postępowania. Według nich, Sąd Rejonowy w Pruszkowie miał uporczywie nie dopuszczać do postępowania świadków, których zeznania mogłyby potencjalnie wesprzeć linię obrony Rykowskiej. W apelacji znajdujemy też kluczowy argument, którego wystąpienie powinno być już dostatecznie bulwersującym świadectwem stanowiącym przeciwko postępowaniu przeprowadzonemu przez Sąd Rejonowy w Pruszkowie.
Otóż - jak się okazało - czyn, który zarzucono Rykowskiej i za który skazano ją w Pruszkowie na trzy miesiące pozbawienia wolności... nie stanowi przestępstwa. Tak orzekł, biorąc pod uwagę argumenty Rykowskiej, Sąd Okręgowy w Warszawie i tym samym całkowicie oczyszczając ją ze stawianych jej zarzutów. W uzasadnieniu zaznaczono, że samo dokonanie odręcznego dopisku na dokumencie nie jest czynem karalnym i nie wyczerpuje znamion przestępstwa fałszerstwa. Co za tym idzie, Sąd Okręgowy daje nam jasno do zrozumienia, że cała, kilkuletnia kampania sądowa przeprowadzona przeciwko Rykowskiej na skutek podejrzeń zgłoszonych przez dewelopera, mogła zostać zakończona tak szybko, jak się rozpoczęła. Kampania, w którą zaangażowano nie tylko sąd, ale i policję, oraz prokuraturę, nie miałaby prawa bytu.
Nie miałaby, gdyby organy te od początku do końca ściśle trzymały się litery prawa.
***
Komentarz autora: "Jeśli szukasz sprawiedliwości, powinieneś czym prędzej przenieść poszukiwania poza Pruszków" - usłyszałem pewnego razu od jednego z pruszkowskich adwokatów. Tymi słowami objaśniał mi, że nierzadko pierwszym krokiem w obsłudze lokalnych spraw jego klientów, jest przeniesienie postępowania jak najdalej od pruszkowskiej prokuratury i sądów. Zwłaszcza, jeśli postępowanie dotyczy miejscowych polityków, urzędników czy biznesmenów, których można określić wspólnym mianownikiem jako osoby wpływowe. Dopiero wtedy - jego zdaniem - poza granicami naszego miasta, można dochodzić swoich praw na zasadach zgodnych z powszechnym wyobrażeniem o wymiarze sprawiedliwości. Smutną konstatacją niniejszego artykułu pozostaje fakt, że jego słowa w dużej mierze można wprost odnieść do opisywanej powyżej sprawy.
Do sporządzenia niniejszej publikacji posłużyły mi dwa opasłe klasery z kompletowanymi miesiącami dokumentami, których analiza zajęła kilka, jeśli nie kilkanaście długich tygodni. Od map, przez decyzje administracyjne, po orzecznictwo w podobnych sprawach i wyroki sądów, dokumenty te do samego końca były moimi jedynymi informatorami, ekspertami, doradcami i współautorami publikacji. Obraz działania pruszkowskiego wymiaru sprawiedliwości, który się z nich wyłania, z jednej strony przyprawia o dreszcze strachu, z drugiej zaś - niesie nadzieję. Wszak do moich rąk trafiły dokumenty świadczące o trzeciej już, znanej mi sprawie w Pruszkowie, w której ze starcia szarego obywatela z deweloperem to obywatel wychodzi obronną ręką. Wszystkie te sprawy łączy kilka cech i są to głównie cechy reprezentowane przez stronę "szarego obywatela". Są nimi: niezłomność, konsekwencja i niezachwiana wiara we własną niewinność, oraz w ostateczny tryumf sprawiedliwości.
Sprawa Anny Rykowskiej, choć rozegrała się przed laty, zasługuje na "uwiecznienie" na łamach zpruszkowa.pl choćby z tego powodu, że nigdy wcześniej nie została opisana, nawet pomimo przesłania, jakie ze sobą niesie. Zasługuje również na publikację jako słowo otuchy dla tych, którzy z podobnymi sprawami zmagają się obecnie, a których głowy zakrząta nieznośna myśl o tym, że "może jednak lepiej złożyć broń i mieć święty spokój?". Ci wszyscy zasługują na jasną i wyraźną odpowiedź: nie, nie będzie lepiej jeśli złożysz broń. Walcz do końca.