Logo facebook - Ikona Logo instagram - Ikona Logo youtube - Ikona
zpruszkowa.pl logo

Szkło, plastik, stare baterie, odpady budowlane – leżą wzdłuż kanałku

Sławomir BUKOWSKI
Urzędnicy i radni twierdzą, że nie są od kontrolowania zawartości mułu wybranego z dna kanału i wyrzuconego beztrosko na brzeg. Redakcja zpruszkowa.pl postanowiła ich wyręczyć.
Mul 9.jpg
Ilustracja: Mul 9.jpg

Społecznik Arek Gębicz od miesięcy alarmuje, że firma Lormax, która na zlecenie Urzędu Miasta Pruszkowa ma obowiązek odmulać kanał doprowadzający wodę z Utraty do stawów w parku Potulickich i utrzymywać w czystości przepusty, markuje pracę – w tym roku zainkasuje jednak z naszych podatków 140 tys. zł. Latem, po wielu monitach, Lormax, przy użyciu koparki, pogłębił wreszcie fragment kanałku, zwanego potocznie doprowadzalnikiem, na odcinku od jazu na Utracie do torów WKD. Do stawów po raz pierwszy od lat woda zaczęła płynąć wartkim strumieniem (choć Wydział Ochrony Środowiska upiera się, że to zasługa deszczowego lata). Z mułu i śmieci wyciągniętych z kanałku Lormax usypał wysoką pryzmę, a potem ją zniwelował. Dlaczego nie wywiózł, skoro może być pełna odpadów, nawet toksycznych? Rzekomo nie miał takiego obowiązku.

Arek Gębicz napisał skargę, że urząd miasta nie egzekwuje od Lormaxu wywiązania się z umowy. Pismo trafiło do Komisji Skarg, Wniosków i Petycji Rady Miasta Pruszkowa. Radni na pierwszym, listopadowym posiedzeniu, podeszli do niego lekceważąco. Józef Moczuło (SPP) z góry stwierdził, że zna Lormax od lat, to bardzo dobra firma, na którą nigdy nie było skarg. Olgierd Lewan (SPP) przekonywał, że muł to świetny nawóz, który „niejeden chciałby mieć”. Naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska Elżbieta Garczyńska stwierdziła zaś, że część mułu została wywieziona. Radni, skrytykowani przez Gębicza za podejście do pracy, poprosili w końcu Wydział Ochrony Środowiska o przedstawienie dokumentów potwierdzających działania Lormaxu. Jednak na kolejnym posiedzeniu komisji – w grudniu – okazało się, że Lormax nie jest w stanie wykazać, ile mułu wywiózł. Radni, pod presją negatywnych komentarzy sypiących się na nich w mediach społecznościowych, zaplanowali więc kolejne posiedzenie w styczniu, na które zaproszą Arka Gębicza, autora skargi. Podczas grudniowych obrad dowiedzieliśmy się przy okazji, że radni nie są od sprawdzania, co kryje się w mule (Józef Moczuło), a jadąc rowerem nie widać, żeby były w nim śmieci (Olgierd Lewan).

Co więc kryje wywalony na brzeg muł? Czy to faktycznie dobrej jakości nawóz? Redakcja zpruszkowa.pl postanawia sprawdzić. Na miejsce jadą: autor tego artykułu z nastoletnią córką (dokumentalistka, będzie robić zdjęcia), redaktor Jakub Dorosz oraz Arek Gębicz – uzbrojeni w kilof, szpadel i grabie.

Zaczynamy od przepustu pod drogą na tyłach toru kolarskiego, obok nowo wybudowanego boiska do teqballa. Przepust okazuje się zawalony liśćmi, które częściowo blokują przepływ wody – stopień gnicia wskazuje, że leżą tu od wielu dni. Lormaxu najwyraźniej dawno tu nie było, choć z umowy wynika, że w razie potrzeby powinien udrażniać przepusty codziennie. Jakub Dorosz chwyta grabie i przystępuje do czyszczenia kanałku, ja idę z Arkiem Gębiczem kilkanaście metrów w górę. Muł wyrzucony na brzeg częściowo zarósł trawą i chwastami, ale doskonale widać, gdzie leży. Zaczynam kopać w losowo wybranych miejscach. Co kilka ruchów szpadlem trafiam na resztki szklanych butelek, kawałki plastiku. W jednym miejscu wykopuję dużą czarną folię, jakieś szmaty. Sam muł okazuje się mieszanką ziemi, piasku, pełną czarnych bryłek różnej wielkości, wyglądających na zanieczyszczenia ropopochodne. Odpowiedź na pytanie, co to właściwie jest, mogłyby dać badania laboratoryjne.

“Przepust okazuje się zawalony liśćmi, które częściowo blokują przepływ wody – stopień gnicia wskazuje, że leżą tu od wielu dni. Lormaxu najwyraźniej dawno tu nie było, choć z umowy wynika, że w razie potrzeby powinien udrażniać przepusty codziennie.”

Wracamy do przepustu, Jakub z dumą prezentuje efekty swojej pracy, która zajęła mu kwadrans. Woda zaczęła płynąć tak wartko, że na powierzchni tworzy się wir.

Olgierd Lewan (SPP) przekonywał, że muł to świetny nawóz, który „niejeden chciałby mieć”

Cofamy się do Utraty i idziemy w górę ścieżką do miejsca, gdzie doprowadzalnik zbliża się do koryta rzeki. Wbijam szpadel w muł. Znalezisko goni znalezisko. Szkło, butelki, opakowania po lekach (sic!), kawałki cegieł, odpady budowlane czy remontowe, w pewnym momencie trafiamy na resztki skorodowanych baterii. – Wyglądają na R14 – wyrokuje Gębicz. Najwięcej śmieci ukrywa muł leżący na brzegu na wysokości ogródków działkowych. W jednym miejscu wystaje coś białego. Okazuje się, że to fragment panelu elewacyjnego, używanego czasem do budowy ogrodzeń. Kawał falowanego plastiku ma metr kwadratowy albo więcej. Leży przykryty cienką warstwą ziemi. Pewnie jakiś działkowiec wyrzucił go do kanałku, koparka Lormaxu wyciągnęła i rzuciła na brzeg, a robotnicy przysypali, żeby nie było widać. Gdziekolwiek nie zaczynamy kopać, trafiamy na śmieci, których nie ma prawa tam być. Szpadel pozwala wbić się raptem na 30 centymetrów. Skoro w wierzchniej warstwie mułu kryje się tyle odpadów, co leży głębiej?

“(…) w pewnym momencie trafiamy na resztki skorodowanych baterii. – Wyglądają na R14 – wyrokuje Gębicz”
“Dlaczego nie robi tego Lormax, który dostaje pieniądze, tylko mieszkańcy?”

Wracamy, kierujemy się do nowo wybudowanej ścieżki rowerowej na ulicy Lipowej, do przepustu, którym woda płynie w kierunku parkowych stawów. I ten okazuje się zawalony liśćmi i zablokowany solidnym konarem, na którym osadza się wszystko, co woda niesie. Jakub siłuje się z gałęzią, w końcu udaje się ją wyjąć. Arek gołymi dłońmi wybiera gnijące liście. Woda zaczyna płynąć szybciej. – Powyżej są zastoiska. Zobaczycie, za chwilę ich nie będzie – mówi Gębicz. Stoimy, po dziesięciu minutach faktycznie, wody ubywa (gdy będę z córką wracał tamtędy za godzinę, zastoisk już nie będzie). Usunięcie konara i liści trwało 5 minut. Dlaczego nie robi tego Lormax, który dostaje pieniądze, tylko mieszkańcy?

W powietrzu zawisa to samo pytanie: gdzie jest Lormax?

Idziemy jeszcze do przepustu, którym woda z kanałku wlewa się do pierwszego stawu (tego z małą wysepką). Tutaj śmieci, liści i gałęzi jest najmniej, ale są. Usuwam je grabiami i wyrzucam na brzeg, Gębicz schyla się i rękoma wyciąga liście z wnętrza przepustu. W powietrzu zawisa to samo pytanie: gdzie jest Lormax?

Eskapada trwała nieco ponad dwie godziny. Tyle wystarczyło, żeby przekonać się, że:

1. Muł wybrany z doprowadzalnika to mieszanka ziemi, piasku, resztek materiałów budowlanych, szkła, plastików i dziwnych czarnych bryłek, które mogą być toksyczne. To nie jest nawóz – żeby wykorzystać taką mieszkankę do użyźnienia czegokolwiek, trzeba by być niespełna rozumu. 

2. Ta mieszanka piasku i śmieci powinna zostać w całości wywieziona i zutylizowana – pozostawienie jej na brzegu przyczynia się do degradacji środowiska.

3. Urząd miasta wykazał się wyjątkową beztroską. Skoro stać nas na budowę placów zabaw, w tym wodnego, za grube miliony złotych, to nie stać na wartą kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy złotych, usługę usunięcia z brzegu kanałku tego paskudztwa?

4. Radni z Komisji Skarg wygłaszają peany na cześć firmy, która ma czyścić doprowadzalnik, wypisują na forach społecznościowych, że kto nie wie, że muł jest nawozem, powinien cofnąć się do szkoły podstawowej. Tymczasem, żeby przekonać się, co naprawdę leży na brzegu, wystarczy pójść tam ze szpadlem.

5. Przepusty, którymi płynie woda do stawów, nie są z odpowiednią częstotliwością czyszczone z gałęzi i liści. Cóż, że pani naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska twierdzi inaczej. Kto ma ochotę na własne oczy przekonać się, gdzie leży prawda, niech wybierze się na spacer do parku Potulickich.

6. Warto, żeby radni SPP i KO przestali blokować plan powołania w strukturach urzędu miasta ekipy sprzątającej szybkiego reagowania. Pracownik gospodarczy powinien raz dziennie, a jesienią, gdy opadają liście, dwa razy dziennie obejść przepusty i je udrożnić. Oczyszczenie jednego trwa 5, góra 10 minut. Wystarczą do tego grabie. Ktoś powinien to robić, skoro firma do tego powołana nie przykłada się do realizacji umowy.

7. Ani poprzednie władze Pruszkowa z SPP, ani obecna ekipa nie dbają w wystarczającym stopniu o czystość miasta. Co więcej, mają na to przyzwolenie radnych. Stan parku Potulickich jest najlepszym przykładem. Podczas redakcyjnej wizyty w parku na śmieci natykaliśmy się w różnych miejscach – nie tylko w mule wydobytym z kanałku. Puszki i butelki w zaroślach, foliowe torebki – jak dobrze się przyjrzeć, są na każdym kroku. Szkoda, że radni oraz prezydent i jego zastępcy tyle energii marnują na dogryzanie sobie i polityczne wojenki, z których nic nie wynika. Tymczasem Pruszków trzeba posprzątać – i to jest konkretna robota do wykonania.

Najpilniejszym zadaniem jest dziś jednak rozliczenie osób odpowiedzialnych za wyrzucenie pełnego śmieci mułu na brzeg i pozostawienie go tam. Pozostaje wierzyć, że prezydent Paweł Makuch oraz radni z Komisji Skarg wyciągną odpowiednie wnioski i konsekwencje.

Od lewej: Sławomir Bukowski (autor niniejszego artykułu), Arek Gębicz i Kuba Dorosz (zpruszkowa.p)

Artykuły, które również mogą Cię zainteresować: