Przeprowadzki na Armii Krajowej nie będzie. Nowego urzędu też nie
W środę na sesji radni ostatecznie pogrzebali pomysł Pawła Makucha i Konrada Sipiery przeprowadzki urzędu miasta na Armii Krajowej 46. Odrzucili projekt uchwały przewidującej przejęcie przez miasto budynku na własność w zamian za przekazanie spółce TBS „Zieleń miejska” (bo to ona go stawia) kilku działek oraz zastrzyku gotówki. Radni jeszcze przed sesją musieli umówić się co do sposobu głosowania, bo na „nie” zagłosowali ramię w ramię członkowie Samorządowego Porozumienia Pruszkowa oraz Koalicji Obywatelskiej.
To już drugi w tej kadencji przypadek ustalenia dyscypliny, czy może delikatniej: sposobu głosowania – kilka dni wcześniej ci sami radni solidarnie wcisnęli przyciski „wstrzymuję się” podczas głosowania absolutorium dla Pawła Makucha za wykonanie budżetu w 2019 roku, przez co prezydent absolutorium nie dostał. Takie umawianie się przed sesją to w tej kadencji nowość. Wcześniej głosowania były zróżnicowane – nawet w ramach poszczególnych ugrupowań. A jeszcze rok temu radny Olgierd Lewan w wywiadzie dla zpruszkowa.pl zaręczał, że SPP nie jest ugrupowaniem typu wodzowskiego. „U nas coś takiego jak dyscyplina głosowania nie funkcjonuje” – zapewniał po głosowaniu wotum zaufania dla prezydenta. „Odbyło się wcześniej spotkanie klubowe, na którym po prostu wymieniliśmy się opiniami, omówiliśmy i podsumowaliśmy sytuację, a wnioski każdy wyciągał sam” – twierdził Lewan.
Urząd miasta zostaje więc na Kraszewskiego – zapewne na bardzo długie lata. Na budowę nowego nie ma większych szans ani w tej, ani co najmniej w kolejnej kadencji, czyli aż do 2028 roku. Powodów jest wiele. Najważniejszy to finanse. Cały proces inwestycyjny budowy okazałego gmachu wraz z parkingiem podziemnym i naziemnym plus wyposażenie w meble i infrastrukturę teletechniczną oraz sprzęt to wydatek 35–50 mln zł. Trudny do udźwignięcia w czasach kryzysu, spadających przychodów do budżetu i rosnących co roku wydatków na utrzymanie tych placówek, które miasto już ma. To wydatek, który zawsze przegra w rywalizacji z bieżącymi potrzebami, a tych nie brakuje.
W najbliższych latach Pruszków musi znaleźć pieniądze na budowę wiaduktu na Papierni w ciągu ulicy Grunwaldzkiej, na rozbudowę kilku szkół (SP 2, SP 3, SP 9) i być może na budowę zespołu oświatowego przy ulicy Lipowej, na modernizację przedszkoli. W mieście dramatycznie brakuje żłobków i mieszkańcy co roku dopominają się o zwiększenie liczby miejsc w tych placówkach. Do tego dochodzą remonty i budowy ulic, w tym łącznika ulicy Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej z Sienkiewicza, ulicy Przytorowej, rewitalizacja ulic Kościuszki i 3 Maja. Przed nami zapewne budowa węzła przesiadkowego przy dworcu PKP i przebudowa pętli na osiedlu Staszica. Na rewitalizację czeka park Potulickich. Rozbudowy wymaga pływalnia Kapry. To wszystko okaże się ważniejsze od ratusza, bo oznacza poprawę jakości tkanki miejskiej, transportu, usług społecznych. Mając do wyboru: ograniczenie na dwa lata modernizacji szkół na rzecz budowy urzędu albo odłożenie wydatków na nową siedzibę administracji lokalnej na kolejne lata – zawsze wygra to drugie.
Ale nie tylko finanse będą problemem. Pruszkowski ratusz stał się tematem politycznym. Warto przypomnieć, że już w poprzedniej kadencji pomysł zaprojektowania go od podstaw i postawienia właśnie przy alei Armii Krajowej zgłaszali radni Prawa i Sprawiedliwości, ale spotkał się on ze zdecydowaną i negatywną reakcją radnych SPP. Czym spowodowaną? Głównie tym, że to PiS był jego autorem. Ten sprzeciw wobec większości projektów zgłaszanych przez ówczesną opozycję przekłada się na to, co dzieje się w obecnej kadencji. Choć dzisiaj radni SPP głośno przyznają, że nowy urząd miasta jest pilnie potrzebny, a na jego lokalizację wskazują obecne miejsce przy ulicy Kraszewskiego, to gdy tylko pomysł wejdzie choćby w fazę przygotowań, stronnicy SPP zaczną rozpuszczać w mediach społecznościowych oskarżenia o budowaniu sobie pałaców przez Pawła Makucha i Konrada Sipierę. Pierwszą próbkę tego mieliśmy już zresztą w 2019 roku, kiedy prezydent w jednym z wywiadów wspomniał o nowym ratuszu – w fejsbukowych komentarzach „pałace władzy” pojawiły się natychmiast.
Im bliżej kolejnych wyborów samorządowych w 2023 roku, tym bardziej walczące o przetrwanie po przegranej Jana Starzyńskiego w prezydenckich wyborach SPP będzie kierować się swoim partykularnym interesem. Szermierka populizmami będzie mu na rękę. Już ostatnio padły pytania o wydatki prezydentów na zakupy nowych mebli do gabinetów, a radny Karol Chlebiński (SPP) zaczyna głośno analizować, które plany inwestycyjne mogą zbiec się z kolejną kampanią wyborczą (na trzy lata przed wyborami!). Decyzja o budowie ratusza oznaczałaby wykwit populistycznych oskarżeń o moszczeniu się obecnych władz w wygodnych fotelach. Który prezydent jest w stanie stawić czoła takiemu atakowi? Tylko ten, który ma silne zaplecze polityczne w radzie. Paweł Makuch takiego nie ma.
Ciekawych obserwacji dostarczyła środowa sesja rady miasta. Omawiając możliwość przeprowadzki urzędu radni SPP i KO skupili się na udowadnianiu prezydentowi i sobie nawzajem, kto, kiedy i z kim na ten temat rozmawiał, kto komu i co powiedział, kto pokazał projekt i jak dokładny on był. Argumenty o poprawie jakości obsługi mieszkańca i warunków pracy urzędników, o towarzyszącej przeprowadzce cyfryzacji urzędu, zginęły w oceanie personalnych utarczek. Niestety, w tym kierunku coraz częściej dryfują, gubiąc się w jałowych dyskusjach, radni najbardziej dotąd pracowitego klubu – Koalicji Obywatelskiej. Dla nich i ich kolegów z SPP coraz większe znaczenie mają potoczyste zdania pełne oskarżeń i to, żeby w każdej dyskusji mieć ostatnie słowo, niż próba zbudowania jakiegokolwiek consensusu. Każdy kontrargument odbierają jako atak i jeszcze bardziej usztywniają się w swoich stanowiskach.
Żeby oddać sprawiedliwość trzeba przyznać, że skłonni do szerokich negocjacji z radnymi, mimo dziesiątek zapewnień, że jest inaczej, nie są też prezydenci. W efekcie obopólna niechęć narasta, rów wykopany między Pawłem Makuchem a klubami SPP i KO z upływem czasu jest głębszy i nic nie zapowiada zmiany. O chęci nawiązania współpracy obie strony przekonują przy każdej okazji, ale ma to wymiar jedynie deklaratywny.
Dlatego nie spodziewajmy się budowy nowego urzędu, bo oznaczałoby to polityczną wojnę na niespotykaną w najnowszej historii Pruszkowa skalę. Czego zaś można oczekiwać? Jedynie półśrodków. Skoro budynek przy Armii Krajowej pozostanie własnością spółki TBS, może urząd miasta wynajmie parter i uruchomi tam profesjonalną salę obsługi mieszkańca? Takie urzędowe delegatury otwierane są dziś w wielu miastach w Polsce, choćby w Krakowie w centrach handlowych, czy w Lublinie, i cieszą dużą popularnością. W Pruszkowie to byłby ogromny skok jakościowy pod względem standardu załatwiania urzędowych spraw. Tyle że u nas, w przeciwieństwie do innych miast, radni SPP i KO natychmiast wytoczyliby swoje działa – że oznacza to dodatkowe wydatki na transport dokumentów, na ochronę, że to bez sensu, bo nie wszystkie sprawy da się załatwiać na Armii Krajowej, że wzrosną ogólne wydatki na administrację; zaczną dociekać, dlaczego będzie tu sala dla mieszkańców, a nie na przykład nowa siedziba straży miejskiej, i zarzucać, że nie policzono, ile będzie kosztować uruchomienie latem klimatyzacji i o ile wzrośnie sumaryczne zużycie wody w mieście. Nie będą takich zarzutów seryjnie produkować? A założymy się?