Logo facebook - Ikona Logo instagram - Ikona Logo youtube - Ikona
zpruszkowa.pl logo

Naukowcy z SGGW próbowali przekonać radnych, że park Potulickich to przyrodnicza perła

Sławomir BUKOWSKI
Tymczasem niektórzy radni sprawiali wrażenie, że bardziej zależy im na zdyskredytowaniu Arka Gębicza, niż na ratowaniu pruszkowskich skarbów przyrody.
Potulik Komisja
Ilustracja: Potulik Komisja

Ponad 60 gatunków ptaków, liczne płazy i ssaki. Ptaki to perełka parku. Pojawia się nawet trzcinniczek.

Z gadów są zaskrońce, jest ich znacząca liczba.

W niektórych miesiącach w parku bytuje nawet 260 kaczek.

Park Potulickich kwalifikuje się do objęcia szczególną ochroną jako park przyrodniczo-krajobrazowy. Można by nawet przeanalizować utworzenie rezerwatu, jednak to wiązałoby się z wprowadzeniem zakazów, np. spacerów z psem.

Taki las łęgowy, jaki pojawił się w rejonie kanału, potrafi być w Polsce otaczany ochroną Natura 2000. Ten w parku Potulickich jest niewielki, ale wyjątkowo cenny.

To tylko niektóre informacje, jakie naukowcy z SGGW, autorzy dużego opracowania na temat parku Potulickich, przekazali w poniedziałek 5 września pruszkowskim radnym. Tego dnia odbyło się połączone posiedzenie dwóch komisji: Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska (przewodniczy jej Karol Chlebiński z SPP) oraz doraźnej komisji ds. jazu na Utracie (kierowanej przez Annę-Marią Szczepaniak, niezrzeszoną). Dla komisji ds. jazu było to pierwsze spotkanie po długiej przerwie spowodowanej obstrukcją prac prezentowaną przez czwórkę jej członków (sprawę opisywaliśmy kilkakrotnie, np. tutaj i tutaj).

Opracowanie na temat parku powstało na zlecenie Urzędu Miasta Pruszkowa i jest jednym z nielicznych pozytywnych działań pruszkowskich władz dotyczących najpiękniejszego zakątka naszego miasta. Dokument jest w posiadaniu urzędu od maja. Radni nie przejawiali nim dotąd zainteresowania, dopiero presja opinii publicznej spowodowała, że poświęcili mu jedno posiedzenie – właśnie 5 września.

Naukowcy przygotowali na poniedziałek prezentacje, omawiali parkową faunę, florę oraz system hydrologiczny, przekazując przy okazji szereg sugestii, co zrobić, żeby poprawić stan zaniedbywanej od wielu lat przyrodniczej perełki. Czego się dowiedzieliśmy? Na przykład tego, że trzeba zrezygnować z dużych pojemników na karmę dla kaczek, bo ludzie przychodzą i wykładają tu chleb – pieczywo szkodzi ptakom i zwabia szczury. Na drzewach warto powiesić więcej skrzynek lęgowych dla małych gatunków ptaków. Należy ograniczyć koszenie traw – wystarczy kosić raz do roku, to zwiększy bioróżnorodność. Kanał zwany doprowadzalnikiem w dużej części jest zamulony, należy go odmulić. Koryto doprowadzalnika jest rozmyte, trzeba je odtworzyć. Z powodu dużego zamulenia kanału poziom wody w nim jest za wysoki, w efekcie woda przesiąka przez nasyp kolejki WKD. Kluczową budowlą dla sprawności hydrosystemu jest jaz na Utracie, tymczasem obie jego klapy są uszkodzone – bez sprawnego jazu nie ma możliwości prawidłowego funkcjonowania systemu wodnego. Zamulanie doprowadzalnika można w prosty sposób ograniczyć, wystarczy na jego wlocie zbudować tzw. przegrodę przeciwrumowiskową z koszy gabionowych. Doprowadzalnik C, którym woda powinna zasilać najdzikszą część parku, ostoję ptactwa – jest w 90 proc. zamulony, całkowicie niesprawny, woda zamiast płynąć, stoi, należy pilnie go oczyścić. Bobry szkodzą układowi wodnemu parku, trzeba je odłowić i przenieść w inne miejsce, nie da się pogodzić bytowania bobrów ze sprawnością systemu zasilającego parkowe stawy.

Czy miniwykłady naukowców spotkały się z zainteresowaniem radnych? Umiarkowanie. Radnego Józefa Osińskiego (SPP) interesowało, ile pieniędzy trzeba wydać, żeby wszystko zaczęło działać (około półtora miliona łącznie z naprawą jazu, więc jak na budżet Pruszkowa – niedużo). Radna Dorota Kossakowska (KO) zaktywizowała się tylko raz pytając, „czy grzebanie wiaderkami może zagrozić zwierzątkom w stawach?”. To było nawiązanie do akcji ratowania parku prowadzonej przez społecznika Arka Gębicza z członkami Społecznej Straży Rybackiej – aktywiści wyposażeni w łopaty i wiadra od ponad dwóch miesięcy udrażniają doprowadzalnik, aby zapewnić przepływ wody, wyręczając w ten sposób miasto, które nie przejawiało specjalnego zainteresowania problemem.

Radni w ogóle sprawiali wrażenie, że bardziej zależy im na wydobyciu od naukowców deklaracji, że działania Gębicza szkodzą, niż na ustaleniu listy zadań do wykonania przez urząd miasta. Ich próby spaliły na panewce. Naukowcy wzbraniali się przed jednoznacznym pochwaleniem aktywistów, ale zakomunikowali, że odmulanie to normalne działanie i nie ma dużego wpływu na ekosystem. Tłumaczyli, że co prawda zalecają takie prace w okresie zimowym, bo osady mniej wpływają na ekosystem, jeśli jednak odbywa się to latem to niewielka ilość osadów wpłynie co najwyżej do pierwszego stawu i tam natychmiast osiądzie. „Hejt nie ma podstaw” – skwitowali próby atakowania mieszkańców.

Czego jeszcze się dowiedzieliśmy? Niewiele. Radni, którzy konsekwentnie nie zadają urzędnikom z Kraszewskiego trudnych pytań w sprawie parku Potulickich i sprawiają wrażenie, że rozpięli nad Wydziałem Ochrony Środowiska kierowanym przez Elżbietę Jakubczak-Garczyńską parasol ochronny w tej sprawie, nie byli w poniedziałek zainteresowani pozyskaniem wiedzy odnośnie do dalszych działań. Nie dopytywali ani jak toczy się przetarg na wyłonienie firmy, która wreszcie odmuli doprowadzalnik, ani kiedy i z wykorzystaniem jakiej technologii usługa będzie świadczona; nie zapytali nawet, czy Wydział Ochrony Środowiska podejmie jakiekolwiek działania zasugerowane przez naukowców SGGW. Sama naczelnik Garczyńska wywołana do odpowiedzi poinformowała jedynie, że trwają starania o przesiedlenie bobrów (kiedy to nastąpi – nie wiadomo).

Dla radnych i urzędników temat ratowania parku wydaje się odhaczony – spotkanie poświęcone raportowi SGGW się odbyło, a naukowcy powiedzieli co mieli powiedzieć. Kolejne posiedzenie Komisji Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska zaplanowane jest na 26 września, w porządku obrad nie ma jednak punktu poświęconego dalszym działaniom w parku Potulickich. Zaś termin samodzielnego posiedzenia speckomisji ds. jazu na Utracie wciąż nie został ustalony – czwórka radnych (Olgierd Lewan, Dorota Kossakowska, Józef Osiński i Jakub Kotelecki) od czerwca bojkotowała jej prace.

Podejście radnych do parku Potulickich znakomicie ilustruje ich stosunek do zasady jawności i transparentności prac. Rada Miasta Pruszkowa korzysta z systemu eSesja – to portal internetowy, dostępny dla wszystkich mieszkańców, na którym zamieszczane są projekty uchwał oraz dokumenty będące przedmiotem obrad. Opracowanie SGGW nie zostało w nim udostępnione. Co stanęło na przeszkodzie? Zapytaliśmy o to Karola Chlebińskiego, który prowadził poniedziałkowe obrady, i to dwukrotnie. Nie odpowiedział.

Tymczasem mieszkańcy nie czekają, aż radni i urząd miasta cokolwiek zrobią. Sami ratują park. O ich działaniach pisaliśmy tutaj.

Komentarz autora:

Nie trzeba być ekspertem, żeby wieloletnie zaniedbania w parku Potulickich dostrzec gołym okiem. Niekonserwowane alejki pomiędzy Pałacem Ślubów a dużym stawem, wyspy mułu w kanałku zwanym doprowadzalnikiem, nieustannie zaczopowane liściami i gałęziami przepusty, no i przede wszystkim zepsuty od lat jaz na Utracie, którego zadaniem jest spiętrzanie wody i kierowanie jej do stawów. Oczywiście, winę za to ponoszą i poprzednie, i obecne władze Pruszkowa, ale uwagi powinny być kierowane bezpośrednio pod adresem Wydziału Ochrony Środowiska, kierowanego – od lat – przez Elżbietę Jakubczak-Garczyńską, bo to ten wydział odpowiada bezpośrednio za park.

Na początku kadencji społecznik Arek Gębicz wielokrotnie pokazywał, jak firma odpowiedzialna za konserwację kanałów nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, ale bez skrupułów inkasuje z urzędu miasta pieniądze. Za nadzór nad nią odpowiadał, a jakże, Wydział Ochrony Środowiska. W tym roku konserwatora kanałów nie ma – wydział dopiero niedawno rozpisał przetarg, a w tym czasie muł zawalił kanały i gdyby nie akcja mieszkańców, którzy sami czyszczą je wiadrami i łopatami, zamiast stawów w parku mielibyśmy cuchnące kałuże (potwierdzili to naukowcy z SGGW na poniedziałkowej komisji).

Jaka jest w tym rola radnych? Otóż wyposażeni przez ustawę w uprawnienia kontrolne wobec urzędu miasta mogliby nakłonić go do podjęcia działań ratujących park. Tymczasem radni, wśród których decydujący głos mają członkowie SPP i KO, a którzy tak chętnie analizują na przykład wydatki na druk plakatów promujących miejskie imprezy czy oceniają liczbę spektakli teatralnych organizowanych przez spółkę CKiS, nagle znikają gdy przychodzi zająć się parkiem Potulickich i nieskutecznością działań Wydziału Ochrony Środowiska. Nie zjawiają się na posiedzeniach speckomisji ds. jazu, a gdy w końcu się spotkają – nie zadają dociekliwych pytań, a energię pożytkują na próby udowodnienia, że to nie brak skuteczności wydziału naczelnik Garczyńskiej, ale akcje mieszkańców stanowią dla parku zagrożenie.

Do tej pory oburzało mnie stwierdzenie Gębicza, chętnie używane przez niego w mediach społecznościowych, że radni są zblatowani z urzędnikami i wspólnie firmują bezczynność oraz bezradność. Powoli zaczynam przyznawać mu rację. Radni SPP i KO ustawili się dziś w kontrze do własnych wyborców – do mieszkańców Pruszkowa, którzy bardziej od politycznych gierek kochają przyrodę, naturę, park i chcą za wszelką cenę ratować skarby, które wciąż jeszcze mamy.

 

Artykuły, które również mogą Cię zainteresować: