Nauczyciel z Milanówka zszokowany po powrocie z Finlandii
Dyrektor cieszy się, że dzieci biegają na przerwach. Uczniowie muszą w ciągu dnia obowiązkowo wychodzić na dwór, bez względu na pogodę. Są zajęcia z przyszywania guzików i prasowania ubrań. Gdzie? No niestety, nie w Pruszkowie.
Na Facebooku furorę robi post nauczyciela z Milanówka Leszka Janasika, który wrócił z wyjazdu studyjnego do Finlandii. Zobaczył, jak wyglądają tam zajęcia, co dzieje się na przerwach i po lekcjach. Nie mógł wyjść ze zdumienia. Kiedy już odreagował, a poziom emocji się obniżył, niemal wpadł w depresję. Dlaczego? „Uświadomiłem sobie, że dzieli nas przepaść. To nie jest kwestia tego, że jesteśmy opóźnieni o 10, czy 15 lat… Pracuję w szkolnictwie od 20 lat, obie córki przeszły przez system szkolnictwa. Różni nas wszystko, w każdym aspekcie. To jest inne myślenie o edukacji” – napisał.
„Coś nie mogę się pozbierać po tym wyjeździe…” – napisał po powrocie do Milanówka Leszek Janasik. Ja nie mogę się pozbierać po przeczytaniu jego opisu fińskiego modelu edukacji.
I w punktach wylicza to, co wywarło na nim największe wrażenie.
„1. Dzieci będąc nawet na początku szkoły podstawowej same wracają ze szkoły. Pytanie czy rodzice się nie martwią, spotykało się ze zdziwieniem i niezrozumieniem – jak to się martwią? Przecież dzieci muszą być samodzielne.
2. Dyrektor cieszy się jak dzieci biegają na przerwach po korytarzu (!).
3. Jak o mało nie spadłem ze schodów/trybun zapytałem, czy dzieci nie spadają – dyrektor wzruszył ramionami i powiedział, że jak raz spadną, to później uważają… (już widzę kontrolę polskiego sanepidu w fińskiej szkole…).
4. Dzieci chodzą po szkole w skarpetkach, mogą na bosaka lub w kapciach!
5. Na przerwie w szkole podstawowej jest cicho… Dobra akustyka to jedno (mają na jej punkcie odjazd), drugie to dzieci cały czas są aktywne na zajęciach i nie muszą odreagowywać 45 minut siedzenia w ławce w ciszy… Nawet krzesła sprzyjają wierceniu się na lekcjach.
6. W każdej szkole są zajęcia z UWAGA prasowania, przyszywania guzików, podstaw stolarki itp. Jak oglądałem kolejną salę z żelazkami musiałem mieć niezłą minę… Nikt nie boi się, że dzieci się poparzą – przecież poparzą się tylko raz, a później będą pamiętać… Maszyny do szycia to standardowe wyposażenie.
7. Wyposażenie sal informatycznych to jakiś odlot. Moje ulubione chromebooki są wszędzie.
8. Dzieci w ciągu dnia muszą wychodzić na dwór bez względu na pogodę!
9. Pytanie o program wzbudziło znów niezrozumienie. Jaki program? Po co? Są ogólne wytyczne tworzone raz na 5–10 lat, a nauczyciel ma zupełną autonomię w ich realizacji.
10. Gdy padło pytanie o odpowiednik kuratorium, jakiś organ kontrolujący szkoły – mina dyrektora była bezcenna. Odpowiedź: Ale co i po co kontrolować? Przecież nauczyciel ma wolność w realizacji wytycznych.
11. Nie ma w szkołach planów wynikowych, rozkładów materiału, przedmiotowych systemów oceniania i całej masy dokumentów.
12. Zebrania z rodzicami są DWA razy w roku.
13. Po godzinie 13 w szkole ciężko spotkać dzieci (tylko na zajęciach sportowych, plastycznych, muzycznych – ale naprawdę nieliczni). Przecież dzieci muszą mieć czas na inne rzeczy niż tylko nauka.
14. Szkoły służą mieszkańcom – można przyjść po południu skorzystać ze stolarni, biblioteki itp.
15. Zaangażowanie lokalnych firm we wsparcie edukacji jest normą i powodem do dumy”.
Leszek Janasik zauważa, że najczęściej powtarzanym słowem w każdej szkole było „zaufanie” – do nauczycieli, do dzieci, do rodziców i rodziców do szkoły. „Podsumowując – w naszej szkole w Milanówku na własnym podwórku próbujemy coś robić, budować JAKOŚĆ i podświadomie właśnie ZAUFANIE, ale jest ciężko w ramach takiej koncepcji edukacji. W październiku mieliśmy nawet zajęcia z wiązania krawatów, ale to tylko jedne zajęcia…” – stwierdza.
Post nauczyciela z Milanówka czytałem z rosnącym smutkiem. Moja córka chodzi teraz do siódmej klasy i wpadła w pułapkę zastawioną przez byłą już minister edukacji Annę Zalewską. Przeładowane do granic programy. Średniowieczne podejście do wiedzy – kucie na blachę dziesiątek encyklopedycznych formułek, definicji, z których większość nigdy w życiu do niczego nie będzie przydatna. Zestresowani nauczyciele, którzy gonią z programem – bo muszą, bo są z tego rozliczani przez dyrekcję, a ta przez kuratorium. Odrabianie prac domowych do późnego wieczora. Są tygodnie, że niemal każdego dnia jest sprawdzian czy kartkówka. Nauka do godz. 23 nie jest w jej przypadku czymś niezwykłym. A to, podkreślam, siódma klasa. A gdzie czas na rozwijanie pasji, zainteresowań?
Miesiąc temu po sześcioletniej przygodzie zmuszeni byliśmy zrezygnować z weekendowych zajęć w szkole musicalowej w Warszawie. Bo weekendy to znów lekcje, nauka, lekcje, nauka. Po kilku godzinach tańca i śpiewu nie było już sił na efektywne siedzenie nad podręcznikiem i zeszytem. W tygodniu są jedynie dodatkowe lektoraty z angielskiego. A i wtedy zaczyna pojawiać się problem braku czasu i zwyczajne przemęczenie.
Wielu rodziców i nauczycieli powie: nie trzeba być kujonem, lepiej sobie odpuścić. Dwója czy trója z klasówki to nic nadzwyczajnego. Owszem, można i tak. Ale za półtora roku córka stanie przed ważną życiową decyzją: jaką szkołę średnią wybrać? Która z nich zapewni poziom gwarantujący dostanie się na dobre studia? Na razie na celowniku jest Staszic w Warszawie, bo matematyka i fizyka są tam na wysokim poziomie, co ułatwiłoby rekrutację na ścisły kierunek na przykład na Politechnice Warszawskiej. Czy warto więc teraz z tego wyścigu szczurów się wypisywać? Do stracenia chyba jednak jest zbyt wiele.
„Coś nie mogę się pozbierać po tym wyjeździe…” – napisał po powrocie do Milanówka Leszek Janasik. Ja nie mogę się pozbierać po przeczytaniu jego opisu fińskiego modelu edukacji.