Mariusz Misiura: jestem bardzo szczęśliwy w Pruszkowie
Marcin RAJCHEMBA
Nie trzeba być Pruszkowianinem od urodzenia, aby zostać Pruszkowskim Człowiekiem Roku, bo "Pruszkowskości" nie mierzy się rozpiętością drzewa genealogicznego, lecz ogromem pozostawionego w Pruszkowie serca. Mariusz Misiura, trener seniorskiej drużyny piłkarskiej MKS Znicz Pruszków, jest żywym dowodem na prawdziwość tej tezy.
Urodzony w Szczecinie, początkowo piłkarz Pogoni Szczecin, zjeździł pół świata zanim pojawił się w naszym mieście. Doświadczenie zdobyte w Niemczech i Hiszpanii szybko przekuł w sukces. Pruszkowskiemu Zniczowi zapewnił awans do 1 ligi piłkarskiej, gdzie zespół naszych piłkarzy od początku sezonu pokazuje grę na bardzo konkurencyjnym poziomie.
Redakcja portalu zpruszkowa.pl wybrała go Pruszkowskim Człowiekiem Roku 2023, choć zanim do tego doszło, kibice wielokrotnie zdążyli okrzyknąć go cudotwórcą.
Marcin Rajchemba: Panie trenerze, został Pan wybrany Pruszkowskim Człowiekiem Roku 2023 głosem redakcji zpruszkowa.pl, nagroda w pełni zasłużona, biorąc pod uwagę zarówno sam awans do 1 Ligi, jak i aktualne poczynania zespołu.
Mariusz Misiura: Nie ukrywam, to miłe wyróżnienie, niecodzienne, tym bardziej, że w Pruszkowie jestem po raz drugi i zawsze powtarzałem, że to bardzo ważne miejsce w moim życiu sportowym. Cieszę się, że mogę tego doświadczać, zbierać laury, natomiast to jest zasługa bardzo szerokiej grupy ludzi, świetnych piłkarzy, mojego sztabu, zarządu, dyrektora i prezesa, którzy obdarzyli mnie takim zaufaniem. Mogę pracować z jednym zespołem dwa i pół roku, to się nie zdarza w Polsce często, że trener mimo kilku porażek z rzędu, nadal może liczyć na zaufanie. Jestem dumny z wyróżnienia, bardzo się z niego cieszę, natomiast mam świadomość, że to sukces nas wszystkich w Zniczu, a ja jestem jego twarzą.
MR: Rozbrat Znicza z zapleczem Ekstraklasy trwał 7 lat. Pan przyszedł do klubu i w pierwszym sezonie udało się zespół utrzymać w 2 Lidze, na 14. miejscu w tabeli. Kolejny sezon przyniósł awans, w dodatku na 100-lecie klubu. Co zmieniło się w zespole walczącym o utrzymanie, że już w kolejnym roku świętowano tak duży sukces?
MM: Należy pamiętać, że utrzymanie w 2 Lidze zapewniliśmy sobie już 6 kolejek przed końcem sezonu. W pozostałych meczach dałem szansę młodym piłkarzom z akademii, dzięki czemu Znicz miał wysokie miejsce w systemie Junior Pro. Poświęciliśmy ostatnie spotkania na rzecz rozwoju młodzieży, stąd też miejsce było 14, a nie na przykład 8. Nie uważam, że zmieniło się dużo w kontekście tamtego sezonu. Konsekwentnie pracowaliśmy w każdym oknie transferowym, aby zespół wzmacniać i ta mądra, stabilna praca przyniosła efekt. Dziś mamy zespół konkurencyjny na poziomie 1 Ligi.
MR: Same okoliczności zeszłorocznego awansu były niezwykle emocjonujące. Zdecydowała ostatnia kolejka, szanse były matematyczne. Jak wyglądało przygotowanie mentalne zawodników przed tym meczem?
MM: Nigdy nie zapomnę tygodnia przed meczem z Hutnikiem. Pamiętam, że od poniedziałku do środy nie mogliśmy korzystać z naszego obiektu w normalnych godzinach, ponieważ Centrum Kultury i Sportu poinformowało nas, że tuż obok odbędą się zdjęcia do serialu telewizyjnego. Było to dla mnie smutne, że klub walczy o awans po 7 latach i nie może się optymalnie przygotować, bo ktoś uznał, że drużyna piłkarska jest rangę niżej od kolejnego odcinka serialu. Nikt z CKiS się za nami nie wstawił, żeby optymalnie zarządzić czasem między przygotowaniami do historycznego meczu a zdjęciami. Mam żal o to, bo sytuacja wpłynęła na nas mentalnie.
MR: Jak zawodnicy zachowywali się na przestrzeni kolejnych spotkań na finiszu rozgrywek?
MM: Ci ludzie nigdy nie tracą wiary. Pamiętam, gdy 3 kolejki przed końcem sezonu zremisowaliśmy niefortunnie z Lechem II Poznań, do bezpośredniego awansu brakowało 5 punktów. Dużo osób wokół zwątpiło, natomiast ja razem z zawodnikami liczyliśmy, co się musi wydarzyć, aby ten sukces osiągnąć. Los nam sprzyjał i wszystko tak się zazębiło, że ta ostatnia kolejka decydowała. Sam mecz w pierwszej połowie wyglądał fatalnie, zawodnicy nie udźwignęli ciężaru spotkania. Idąc do szatni zastanawiałem się w jakie bodźce zawodników uderzyć, ale same emocje wzięły górę. Wywiązała się ostra rozmowa, bo nie po to pracowaliśmy cały sezon, aby teraz, w tych ostatnich minutach zawieść. Druga połowa była dużo lepsza. Piękną bramkę zdobył Krystian Pomorski i bardzo cieszyłem się, że to był właśnie on, bo widziałem jego postęp od pierwszego treningu i radość na jego twarzy była nieopisana. Drużyna ciężko pracowała, żeby to spotkanie pozytywnie domknąć, a po końcowym gwizdku wszyscy rzuciliśmy się do telefonów, żeby sprawdzić co się dzieje w Kołobrzegu, bo tam sędzia doliczył aż 11 minut. Odszedłem od drużyny, chciałem obserwować ich reakcję z boku, czy telefonami rzucają w ziemię, czy z radości do góry. To było uczucie, które pozostanie we mnie na zawsze, pokazało piękno piłki nożnej, gdzie przeżywamy ciężkie momenty, ale życie też potrafi nas wynagrodzić.
MR: Czuł się Pan gotowy mentalnie na ten moment?
MM: Poświęciłem 8 lat na zbieraniu doświadczeń za granicą. Czuje się silny pod kątem mentalnym, nie oceniam drużyny wyłącznie pod kątem wyników, tylko robię co w mojej mocy, aby jej pomóc. Przede wszystkim energię do życia daje mi żona, która dba o mnie i dziecko, które pojawiło się w moim życiu. Nieocenieni są również ludzie w klubie i drużyna, która mi ufa. Chciałbym im też przekazać pewne wartości, bo moja żona jest w Kenii, tam też spędziłem ostatnie święta i zobaczyłem, że ludzie na świecie często nie mają wyboru jak ich życie będzie wyglądało, kim będą. Bez pomocy z zewnątrz nie mieliby szansy wykorzystać swojego potencjału, być kimś więcej. W naszym kraju mamy wszystko i zupełnie tego nie doceniamy, narzekamy na dosłownie wszystko, nie dostrzegając ile dobrych rzeczy jest dookoła. Moją misją jest zaszczepić tę pozytywną stronę życia i piłki.
MR: Jak Pan postrzega obecny sezon? Czy Znicza w rundzie wiosennej stać na znalezienie się w strefie barażowej? Nie trzeba daleko sięgać pamięcią, tam może wydarzyć się wszystko.
MM: Szczerze uważam, że w tym sezonie mamy najsilniejszą 1 Ligę w historii, patrząc na zespoły, ich budżety, organizację. Powinniśmy się cieszyć, że jesteśmy konkurencyjni mierząc się z klubami, które zasoby finansowe mają 5-6 razy wyższe. Pierwsza szóstka? Może być ciężko. Biorąc pod uwagę, ile zespoły z czołówki wydały pieniędzy w ostatnich latach, musimy być dumni z naszej drużyny w Pruszkowie, że na poziomie centralnym jesteśmy tak wysoko.
MR: Wprowadza Pan dużo młodych zawodników do pierwszego zespołu. Ciekawi mnie kwestia Pańskiego pobytu w Chinach, gdzie poznał Pan Jordiego Cruyffa, ściśle związanego z filozofią FC Barcelony. Jaki wpływ to spotkanie miało na Pana wizję wprowadzania młodzieży do seniorskiego futbolu?
MM: Już wcześniej miałem wizję jak chcę pracować, ale zawsze brakowało mi takiego punktu odniesienia. Jordi Cruyff dał mi to ogniwo. Dla niego piłka to wszystko, nieustanna relacja czasu i przestrzeni. Ten człowiek obudził we mnie olbrzymi zapał, poczułem się gotowy, żeby wrócić do Polski i pokazać swoją wizję. Wprowadzanie młodzieży? Kluczowa tu jest współpraca z trenerami z akademii, którzy przygotowują graczy pod wizję pierwszej drużyny. Taki zawodnik przychodzi i już wie, czego od niego oczekuję. Kluczowa jest tu komunikacja ze wszystkimi trenerami i wewnątrz klubu.
MR: Pańska kariera trenerska jest bardzo interesująca. Zaczął Pan od kobiecego zespołu Pogoni Szczecin, następnie wyjazd do Niemiec, gdzie kontynuował Pan swoją przygodę z kobiecą piłką. I właśnie za zachodnią granicą wkroczył Pan na wyższy poziom, gdzie został objęty programem szkolenia, który obowiązywał trenerów na wszystkich poziomach zarówno męskich, jak i żeńskich. Jakie różnice występują między polską, a niemiecką myślą trenerską?
MM: Od razu dam przykład – Niemcy wówczas zdobyli Mistrzostwo Świata, nie minęły dwa tygodnie. Nie zapomnę tego nigdy, jak dyrektor Niemieckiej Federacji Piłkarskiej przekazuje „zdobyliśmy właśnie Mistrzostwo Świata, ale my źle szkolimy”. To była dla mnie silna lekcja pokory, że człowiek jeszcze się dobrze nacieszyć nie zdążył, a tu już chłodna analiza, zmieniamy system. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie będę wiedział wszystkiego, muszę cały czas analizować to, co jest dookoła.
W Polsce wygląda to tak, że jak ktoś osiągnął sukces, to potem 10 lat kopiuje się dokładnie to samo z nadzieją, że się uda, i co? No nie ma prawa się udać. Tego też mnie nauczyła praca w akademii Realu Madryt, że to sztuka zrozumienia zespołu, zawodników, ich zdolności i oczekiwań. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki trzeba stworzyć odpowiednie środowisko pracy. A nie kopiować coś, co zaskoczyło w innym mieście.
MR: Na czym polegała Pańska praca w Realu Madryt?
MM: Najpierw byłem w departamencie skautingu, zajmowałem się analizą Europy Wschodniej, jeździłem na spotkania i zdawałem raporty, natomiast czułem, że nie chcę tego robić. Pojawiła się szansa, żeby znaleźć się w dziale metodologii, być bliżej boiska, zawodników. Mogłem z bliska obserwować proces szkolenia, mecze piłkarzy młodych, ich zachowanie. Hiszpanie i Portugalczycy poniżej 18 roku życia są świetnie wyszkoleni taktycznie, technicznie i wygrywają ze swoimi rówieśnikami z Europy po 6-0. Dlaczego?
Zadam pytanie, wciela Pan się w rolę trenera: widzi świetnego 15-latka z Peru. Świetnie gra kombinacyjnie, świetne uderzenie na bramkę, ale nigdy nie używa długich podań, gdy ktoś jest na dobrej pozycji. Co by Pan zrobił jako trener, żeby dotrzeć do tego zawodnika?
MR: Zapewne starałbym się zobrazować na konkretnym przykładzie, jak długie podanie otwiera drogę do napędzenia akcji, jak ważne jest w rozegraniu.
MM: Ja również podobnie odpowiadałem na to pytanie. Następnie koordynator zmienił mój sposób myślenia. Wysłał takiego zawodnika do grupy bramkarzy, którzy ćwiczyli długie podania, nie mówił mu nic, wysłał go jeszcze kilka razy do tej grupy, nadchodzi mecz i co? Zawodnik użył długiego podania. Usłyszałem wtedy, że zawodnik musi być jak marynarz prowadzący okręt. Ma mapę, aby dotrzeć na wyspę? W porządku, dopłynie. Ale gdy sam odkryje wyspę, której na mapie nie ma, to zostanie to w nim na zawsze. To doświadczenie odróżnia mnie od innych trenerów w Polsce, nie idę na łatwiznę. To o wiele dłuższy proces, żeby stworzyć warunki, aby zawodnik mógł rozwijać się w ten sposób, ale jak ten piłkarz zagra w innym klubie, czy w innym kraju – on już czegoś doświadczył, będzie to bardziej trwałe i wyraziste.
MR: Panie Trenerze, słowem końcowym, był Pan również na stażu u Juliana Nagelsmanna, obecnego selekcjonera reprezentacji Niemiec, również bardzo młodego trenera. Czy Pan ma w ambicji przejść taką drogę, od Znicza, po Mistrzostwo Polski i reprezentację?
MM: Obecnie jestem bardzo zadowolony ze swojej ścieżki kariery, osiągam wyniki, które są zadowalające. Zawsze się uśmiecham, gdy słyszę o tym stażu, bo gdy obserwowałem to wszystko z boku, to nic nie rozumiałem. To było przed pobytem w Hiszpanii i Chinach. Na pewno mam ambicję, aby pracować gdzieś w klubie z Ligi Mistrzów, widziałem, jak to funkcjonuje w Realu Madryt. Byłem tam, kiedy wygrywali Klubowe Mistrzostwo Świata. Natomiast dziś jestem bardzo szczęśliwy w Pruszkowie, naszym celem jest spokojne utrzymanie. Być może w przyszłości powalczymy o coś więcej. Ja też codziennie pracuję nad swoim rozwojem, żeby codziennie być lepszym trenerem, a przede wszystkim człowiekiem. Stawiam sobie poprzeczkę zawsze wysoko.
MR: Dziękuję za miłą rozmowę, z całą pewnością jeszcze nie raz uda nam się porozmawiać.
MM: Mam nadzieję, w każdym razie zapraszam, z miłą chęcią.
Fot.: Znicz Pruszków