Logo facebook - Ikona Logo instagram - Ikona Logo youtube - Ikona
zpruszkowa.pl logo

Kręta sprawa

Konstanty CHODKOWSKI
Nie ma w Polsce urzędu, w którym można zaskarżyć brak zdrowego rozsądku. Nie ma sądu, do którego można odwołać się od złych praktyk. Nie ma policjanta, który ściga brak dobrej woli. Szkoda, bo właśnie takie zarzuty w sprawie remontu ul. Krętej jej mieszkańcy stawiają Urzędowi Miasta Pruszkowa.
Kreta 01.jpg
Ilustracja: Kreta 01.jpg

Nie ma w Polsce urzędu, w którym można zaskarżyć brak zdrowego rozsądku. Nie ma sądu, do którego można odwołać się od złych praktyk. Nie ma policjanta, który ściga brak dobrej woli. Szkoda, bo właśnie takie zarzuty w sprawie remontu ul. Krętej jej mieszkańcy stawiają Urzędowi Miasta Pruszkowa.

„Przebudowa ulicy jest zgodna z obowiązującymi przepisami prawa” – słyszą w odpowiedzi mieszkańcy Krętej. Na ich nieszczęście zostało to udowodnione przed dwiema instytucjami. Urząd uważa więc sprawę za zamkniętą, lecz mieszkańcy nie chcą składać broni. „Po zakończeniu remontu, ta droga będzie zwyczajnie utrudniać nam życie” – słyszę od nich. O skali tych utrudnień dowiaduję się podczas osobistej wizyty na budowie – po każdym metrze remontu oprowadza mnie Arek Gębicz w towarzystwie swoich sąsiadów.

Pan Arek odgrywa w tej sprawie jedną z kluczowych ról. Po pierwsze, występuje jako nieformalny rzecznik mieszkańców ul. Krętej. Jednym z największych mitów w tej sprawie jest twierdzenie, że Gębicz działa na własny rachunek oraz że robi to dla poprawy własnego samopoczucia. Po drugie, robi co może, aby zwrócić uwagę lokalnej opinii publicznej na szkody, jakie wyrządzi jemu i jego sąsiadom przebudowa Krętej, gdy już zostanie zakończona.

Nie ukrywam, że moją uwagę przykuł przede wszystkim potencjalny wątek korupcyjny – wszak za realizację przebudowy odpowiedzialna jest firma, z której władzami powiązany był w przeszłości wiceprezydent Pruszkowa Konrad Sipiera. W trakcie zbierania informacji do artykułu przekonałem się jednak, że podniesiony przez Gębicza zarzut kolesiostwa jest raczej kolejną odsłoną wojny Ul. Krętej z Urzędem. Wykazanie, że podczas wyboru wykonawcy prac doszło do naruszenia prawa graniczy z niemożliwością, jednak samo rzucenie hasłem „korupcja” bez wątpienia nadało sprawie dodatkowego rozgłosu.

Jakie fakty zbijają zarzuty korupcyjne? Apogeum sp. z o. o. była wybierana do realizacji inwestycji już w poprzednich kadencjach Zarządu Pruszkowa, a więc jeszcze zanim Konrad Sipiera objął funkcję wiceprezydenta. Prawdą jest, że od początku bieżącej kadencji tej samej spółce powierzono więcej realizacji, niż w poprzednich latach (liczonych oddzielnie, rok do roku). Obecnie „wybieralność” tej spółki nie jest jednak alarmująca. Zlecenia nadal trafiają również do innych przedsiębiorstw, zaś kwoty, które Apogeum sp. z o. o. zarabia na Pruszkowie nie są zawrotne (patrząc przez pryzmat całego budżetu miasta przeznaczonego na inwestycje). Zarówno w ujęciu ilościowym (ilość inwestycji realizowanych przez spółkę) jak i budżetowym (procent budżetu na inwestycje „zgarniany” przez spółkę) – sytuacja nie wygląda dramatycznie, ani nawet szczególnie podejrzanie. Ponadto, Konrad Sipiera rozwiązał współpracę ze spółką należącą do grupy jeszcze przed rozpoczęciem pracy w Urzędzie Miasta Pruszkowa. Jeśli więc nawet miałoby się okazać, że wiceprezydent utrzymuje zażyłe kontakty z władzami Apogeum sp. z o. o. (czemu sam kategorycznie zaprzecza), to należy uznać, że nie są one nadmiernie eksploatowane. Po zbadaniu tego wątku uznałem więc Urząd Miasta i wiceprezydenta Sipierę za „czystych”.

Jednak, jak się okazało, to nie przebieg przetargu jest istotą boju o Krętą, lub może lepiej – boju NA Krętej. Szybko przekonałem się bowiem, że ta niedługa uliczka w Tworkach stała się prawdziwym polem bitwy.

„Kogo z kim?” – zapytacie. „Urzędu Miasta” – odpowiem – „z własnymi mieszkańcami”.

“Toksyczny typ”

Niech nie będzie tajemnicą, że idąc na spotkanie z Arkiem Gębiczem miałem już o nim wyrobione zdanie. Byłem pewien, że spotkam nawiedzonego frustrata, jednego z tych co straszą dzieci łopatą gdy te zbyt głośno bawią się pod jego posesją.

W zeszłym tygodniu, pod kolejnym postem Gębicza w sprawie ul. Krętej na fecbooku ktoś zresztą napisał:

„(…) jak mnie śmieszy już to Pana czepianie się tego remontu, przegrał Pan, odpuść Pan…”

Przyznaję – takie odczucia Pan Arek budził również i we mnie. Gdybym zobaczył powyższy komentarz jeszcze dwa tygodnie temu, prawdopodobnie bez namysłu dałbym mu „lajka”.

Gdy tylko rozpuściłem wieści, że biorę się za poważny materiał o Krętej, napisało do mnie kilka osób próbując ostrzec przed Gębiczem. „Toksyczny typ” – mówili – „uważaj na niego”. I ja szczerze podzielałem ich obawy. Między innymi z tego powodu postanowiłem przeprowadzić rozmowę z Konradem Sipierą przed spotkaniem na Krętej. Chciałem wyrobić sobie zdanie jeszcze zanim usłyszę narrację Gębicza.

Powiem więcej – jadąc na spotkanie w Tworkach mówiłem sobie: „ten remont nie może być aż tak spieprzony, to niemożliwe”, „pewnie jest gdzieś kilka małych niedociągnięć, a Gębicz się o nie rzuca na fejsie” oraz „jaki interes miałoby miasto w robieniu ludziom na złość?”.

Zderzenie z rzeczywistością zrewidowało moje nastawienie. Prawdopodobnie poprowadziłbym ten materiał inaczej, gdybym na starcie wiedział, jak bardzo się mylę. Dziś nie zostaje mi nic innego, jak zadedykować ten artykuł wszystkim, którzy do tej pory mylą się równie mocno.

Trzeba wiedzieć, że stawką w tej grze nie są „złote kalesony” ani tytuł „zwycięzcy konfliktu” lecz komfort i wygoda mieszkania w Tworkach. Nawet nie „wygoda”, bo to słowo kojarzy się z fanaberią. Tu gra idzie o prawo do swobodnego korzystania ze swojej posesji – rzecz na tyle elementarną, że aż mi głupio opowiadać o tym, że ktoś mógłby się na to prawo targnąć.

A aktywność Gębicza? To nic innego jak rozpaczliwa walka w obronie swoich praw, praw swoich sąsiadów i bezpieczeństwa… pieszych i rowerzystów.

Ostry zjazd

Zjazdy z Krętej do posesji mieszkańców – najgorętszy punkt zapalny w historii inwestycji. Już w trakcie wykonania przebudowy okazało się, że tzw. „ciąg pieszo-rowerowy” utworzony wzdłuż ulicy od strony przylegającej do działek… miejscami jest za wysoki. Problem dotyczy w różnym stopniu działek na całej długości ulicy, jednak najbardziej dotyka posesję przy ul. Krętej 17.

Wyobraźmy sobie, że budzimy się rano w swoim domu na obrzeżach Pruszkowa. Bierzemy prysznic, jemy śniadanie i udajemy się do pracy. Po wyjściu na dwór okazuje się, że tuż przed naszą bramą powstaje wysoki na ponad 30 cm krawężnik, który de facto uniemożliwia nam wyjazd z posesji autem. Jak nazwać emocje, które będą nam wtedy towarzyszyć? Myślę, że język polski ma na tę okazję kilka popularnych, choć niecenzuralnych określeń.

Kręta 17
Kręta 17 przed usypaniem zjazdu. 30-centymetrowy krawężnik odciął posesję od ulicy.
Fot.: Jasiek Ochnio

Możemy się jedynie domyślać na jaki dobór słów zdecydowała się mieszkanka Krętej 17, gdy o konieczności budowy krawężnika przed jej działką poinformowali ją robotnicy. Jak podkreśliła w rozmowie z nami – tylko dzięki uprzejmości pracowników budowy miała możliwość wystawienia samochodu przed posesję przed rozpoczęciem prac. Jeszcze tego samego dnia krawężnik został ukończony, a samochód odcięty od dostępu do garażu.

Krawężnik od bramy dzieli nie więcej niż 50 cm, czyli zbyt mało, aby powstałą w ten sposób przestrzeń wypełnić zjazdem nadającym się do codziennego użytkowania. Nie będzie większym nadużyciem stwierdzenie, że trudnością byłoby zmieszczenie tam nawet stromych schodów. Między wjazdem na działkę, a świeżo wybudowanym ciągiem powstał więc głęboki na ponad 30 cm wąwóz, w którym spokojnie można „zanurzyć się” po kolana. Z resztą – zdjęcie otwierające niniejszy artykuł doskonale ilustruje problem.

Kręta 9 i 11
Kręta 9 i 11. Usypano zjazd do bramy pod numerem 11. Do furtki pod numerem 9 już nie…
Fot.: Jasiek Ochnio

„Dzierżawa” to po rosyjsku „mocarstwo”

Jedynym funkcjonalnym rozwiązaniem problemu Krętej 17 byłoby nasypanie łagodniejszego zjazdu… od strony użytkowanej przez mieszkańców. Będąc na miejscu nie chciało mi się wierzyć, że taki scenariusz może być w ogóle brany pod uwagę. Budując drogę samorząd nie powinien z góry zakładać, że mieszkańcy będą sobie dosypywać górki na działkach, skracać wysokość bram czy kupować samochody z wyższym zawieszeniem. Taki sposób planowania inwestycji przypisałbym raczej carskiej Rosji, niż współczesnej Polsce.

Cały czas miałem z tyłu głowy słowa Konrada Sipiery, który podczas rozmowy o Krętej zapewniał mnie, że czas na ocenę przyjdzie, gdy inwestycja zostanie zakończona. Przekaz ten zrozumiałem następująco: nawet, jeśli w projekcie są niedociągnięcia, to zostaną poprawione przed oddaniem ciągu do użytku. Ze spokojem oczekiwałbym więc, że nastąpi taki moment w trakcie realizacji inwestycji, w którym wysoki krawężnik zostanie ścięty do wysokości umożliwiającej swobodny wjazd i wyjazd z posesji. Jak się okazało, byłbym bardzo naiwnym człowiekiem.

Niedługo po naszej wizycie w Tworkach, mieszkańców ul. Krętej odwiedzili pruszkowscy urzędnicy, w tym wiceprezydent miasta Konrad Sipiera oraz Elżbieta Korach, naczelnik Wydziału Inwestycji, Remontów i Infrastruktury Technicznej. Według oficjalnej wersji mieli poprosić m.in. mieszkankę domu przy Ul. Krętej 17 o zgodę na użycie terenu zabudowanego bramami i ogrodzeniami do nasypania brakującej wysokości między krawężnikiem i posesjami. Według relacji Arka Gębicza, usłyszała ona propozycję z gatunku tych „nie do odrzucenia”.

Kręta 17 przed usypaniem zjazdu
Kręta 17 przed usypaniem zjazdu.
Fot.: Google Street View

Jak się okazuje, pas ziemi o którym mowa powyżej, na wysokości dwóch zjazdów jest użytkowany przez mieszkańców na podstawie dzierżawy i nie stanowi ich wyłącznej własności. Różnica między własnością, a dzierżawą jest taka, że dzierżawę w skrajnym wypadku można wypowiedzieć. Nie trzeba wspominać, że naturalnym następstwem takiego zdarzenia byłby nakaz rozbiórki wszystkich ogrodzeń i bram umiejscowionych na dzierżawionym kawałku gruntu. Jeśli więc miasto chciałoby szukać brakującej wysokości na gruncie użytkowanym przez mieszkańców, to w jego ręku znalazło się właśnie doskonałe narzędzie, aby tych mieszkańców do współpracy „nakłonić”. Tak po carsku.

Nietrudno się domyślić, że na składane kolejno propozycje mieszkańcy przystali. Mieszkanka domu przy Krętej 17 również. Finalnie na trawie na jej posesji usypano równię pochyłą z piachu, która jesienią zamieni się w górę błota. Kryzys zażegnany.

Kręta 17 po usypaniu zjazdu
Kręta 17. Zjazd został usypany prawdopodobnie z mieszanki piasku i tłucznia na trawniku posesji.
Fot.: Arek Gębicz

Tylko to jedno drzewo

Podczas dyskusji nad problemem Krętej w pruszkowskim Internecie, natknąłem się na wątek wycinki drzew na potrzeby realizacji inwestycji. Arek Gębicz skarżył się na usunięcie z okolic jego domu wysokiego, ponad 40-letniego jesionu wyniosłego. Jak argumentował – zabieg ten był kompletnie niepotrzebny. Gdy zadałem pytanie o to Konrada Sipierę i Elżbietę Korach, usłyszałem, że wycinki „tego jednego drzewa” nie dało się uniknąć, zaś wszystkie pozostałe drzewa – potencjalnie kolidujące z torem ciągu pieszo-rowerowego – zostały ocalone. Jak zrozumiałem – wycinka jednego drzewa była kosztem koniecznym do poniesienia dla uratowania pozostałych. Przyznaję, że usatysfakcjonowałaby mnie ta odpowiedź, gdybym kilka dni później nie odwiedził placu budowy w Tworkach.

Jak się okazuje, ocalone drzewa, to w rzeczywistości trzy obumarłe pniaki, w całości porośnięte krzywymi odrostami. Znajdują się na zbiegu ulic Krętej i Torfowej. Co więcej – na oficjalnych planach Pruszkowa wzdłuż Krętej jest ich więcej niż trzy, a każde z nich oznaczone jest identycznie, w sposób nie pozostawiający miejsca na nadinterpretację. I faktycznie – kierując się wyłącznie mapami, wycięcie wiekowego jesionu wydaje się jedynym logicznym rozwiązaniem ratującym wszystkie pozostałe. Prawdopodobnie sam doszedłbym do takiego wniosku, gdybym sporządzał projekt inwestycji i nigdy nie odwiedził miejsca, które za sprawą mojego projektu zostanie przekształcone.

Ocalały pniak na Krętej
Jedno z “drzew”, które “ocalono” wycinając stary jesion.
Fot.: Jasiek Ochnio

W Polsce jednak, rzeczywistość przegrywa nieraz z urzędem. Tak było i tym razem. W rzeczywistości (tj. wbrew planom) do wycinki nadawał się cały rząd chwastów przypominających drzewa. Zwłaszcza, jeśli miałoby to uratować jeden stary i zdrowy jesion. Aby dojść do tego wniosku wystarczyło jedynie pofatygować się na 20 minut na Krętą i przyjrzeć się jej. Nie wiem, czy do takiego zdarzenia doszło. Wiem jednak, że finalnie podjęto decyzję o wycince jesionu na rzecz ochrony obumarłych pniaków. Jego korzenie siedziały w ziemi tak głęboko, że nie udało się go wykarczować. Trzeba było ściąć je możliwie najgłębiej i zasypać. Wszystko to na rzecz chwastów, które na urzędniczym papierze wyglądały zupełnie jak drzewa.

Niebezpieczna gra

Pozostawione „przy życiu” pniaki u zbiegu Krętej i Torfowej mają jeszcze jedną magiczną właściwość – drastycznie ograniczają widoczność. Już kilka minut pobytu na placu budowy pozwala na spostrzeżenie, że kierowcy nadjeżdżających od strony stacji WKD samochodów będą pozbawieni szans na dostrzeżenie skrytych za zaroślami pieszych i rowerzystów. Zwłaszcza tych przekraczających ulicę Torfową.

To z resztą nie jedyny zarzut dotyczący bezpieczeństwa. Arek Gębicz od początku realizacji inwestycji argumentuje, że umieszczanie ciągu pieszo-rowerowego przy ulicy o uspokojonym ruchu jest działaniem wbrew Dobrym Praktykom i zdrowemu rozsądkowi. Czym jest wspominany wielokrotnie w tym artykule „ciąg pieszo-rowerowy”? Wbrew pozorom, nie jest to specjalistyczna nazwa na popularną „ścieżkę rowerową”. Ciąg pieszo-rowerowy to nic innego, jak zalegalizowana forma jazdy na rowerze w stylu lat 90. Czyli po chodniku. Razem z pieszymi. W przypadku Krętej piesi zostaną skierowani do poruszania się w jednym ciągu ze zjeżdżającymi z górki rowerzystami. Trzeba wiedzieć, że ulicę tę charakteryzuje dość ostry spadek w stronę Utraty. Przyznaję szczerze, że jako pieszy na tej ulicy, wybrałbym spacer poboczem po drugiej stronie. Zdecydowanie wolę, aby zatrąbił na mnie nadjeżdżający z naprzeciwka kierowca, niż wjechał we mnie zjeżdżający za moimi plecami rowerzysta.

Rozwiązanie? Według Gębicza, ruch rowerowy na Krętej mógłby spokojnie przebiegać ulicą, wspólnie z samochodami. Jedyne, co trzeba by zrobić, to wybudować chodnik. W takim układzie, samochody poruszające się zgodnie z obowiązującymi na Krętej ograniczeniami (do 30 km/h) oraz rowery nie stanowiłyby zagrożenia dla siebie nawzajem oraz dla pieszych. Realizacja tej propozycji byłaby zdecydowanie tańsza i mniej problematyczna – uniknięto by kłopotów z wycinką drzew i zjazdami do posesji, zaś rowery i piesi przekraczający ul. Torfową nie chowaliby się za sterczącymi na rogu ulicy krzakami.

W całym kraju nie ma bowiem jednego przepisu, który definitywnie zabraniałby budowy chodników, ścieżek rowerowych czy ulic wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nawet, jeśli samorządy stosują się do wiążących dokumentów określających optymalny sposób rozwoju infrastruktury miejskiej, to zwykle dokumenty te składają się głównie z zaleceń. A w niestosowaniu się do zaleceń nie ma nic nielegalnego. Nie ma więc urzędu, który mógłby wesprzeć opinię Gębicza. Nie ma też instytucji, która tę inwestycję mogłaby zatrzymać powołując się na jego argumenty. Pozostaje gra perswazji, negocjacji, presji, nacisków i innych – mniej lub bardziej eleganckich – środków oddziaływania na władze we współczesnych państwach demokratycznych. A te raczej nie są silną stroną Arka Gębicza.

Wojna bez granic

Od początku realizacji inwestycji napięcie między Krętą a urzędem rośnie. Z relacji uczestników sporu wiem, że na początku nic nie zapowiadało, że dojdzie do obustronnych oskarżeń, pogróżek, publikacji na facebooku w atmosferze żalu i pretensji. Zanim jeszcze pierwsza łopata została wbita w ziemię, pruszkowscy urzędnicy zapewniali mieszkańców Krętej, że wszystko pójdzie pomyślnie i z korzyścią dla nich samych. Dziś – mając na uwadze przez co przeszli mieszkańcy ulicy – wszyscy woleliby, aby do inwestycji nigdy nie doszło.

Niedługo minie rok, odkąd rozpoczęto prace budowlane w Tworkach. Dla mieszkańców Krętej był to rok, o którym lepiej zapomnieć. Dla nowego zarządu miasta – rok utraty zaufania wśród tych mieszkańców. Paradoksalnie bowiem, podczas minionych wyborów samorządowych, wyborcy na całej długości ulicy – co otwarcie przyznają – solidarnie opowiedzieli się za zmianą warty. Gdyby kolejne wybory miały nastąpić dziś, raczej niechętnie powtórzyliby ten ruch. Zapowiadają, że od każdego polityka ubiegającego się o ich głos w kolejnych wyborach będą wymagać zobowiązania do rozbiórki ciągu i zastąpienia go chodnikiem ze starannie zaprojektowanymi zjazdami do posesji.

W zaistniałej sytuacji stratni są niemal wszyscy. Miasto, bo stworzyło kawałek infrastruktury, której przydatność dla mieszkańców można określić jako przynajmniej wątpliwą. Mieszkańcy Krętej, bo to im inwestycja przysporzyła najwięcej problemów. Piesi przechodzący ulicą, bo zostali skierowani na jeden ciąg razem ze zjeżdżającymi z górki rowerzystami. Rowerzystów zaś skierowano na nową trasę, która rozpoczyna się 10-centymetrowym krawężnikiem, a kończy niebezpiecznym przejazden przez Torfową. Po drodze zaś czeka ich slalom między pieszymi i samochodami wyjeżdżającymi z posesji.

I w końcu, last but not least, należy wspomnieć o największym przegranym inwestycji – ogóle mieszkańców Pruszkowa. Jeśli komuś wydaje się, że sprawa Krętej zupełnie go nie dotyczy, mocno się myli. Dziś bowiem chodzi o jedną krótką uliczkę w Tworkach, jutro zaś przyjdzie czas na kolejne. Według mnie władze miasta udowodniły, że przy odpowiedniej determinacji mogą przeforsować każdy projekt. Nieważne, jak szkodliwy dla mieszkańców. Choćby nie wiem jak się mu przeciwstawiali. Mieszkańcy zawsze przegrają, a urząd wyjdzie na swoje.

Artykuły, które również mogą Cię zainteresować: