Koszykówka w Pruszkowie musi się oczyścić
Jacek Rybczyński, trener pierwszoligowych Liderek odchodzi z klubu PTS i buduje nową drużynę pod egidą MKS Pruszków. To kolejna odsłona konfliktu, w którym na pierwszym miejscu jest brutalna walka o prestiż i pieniądze.
Pruszkowskie Towarzystwo Sportowe Lider prowadzi w internecie zbiórkę pieniędzy na ratowanie klubu. Potrzebuje funduszy na opłacenie licencji na nowy sezon, a także na spłatę zadłużenia wobec trenera Jacka Rybczyńskiego i zawodniczek. Dziura w budżecie jest między innymi efektem kłopotów z rozliczeniem przez klub dotacji od miasta na 2018 rok i wstrzymaniem wypłaty kolejnej – w 2019 roku.
Jacek Rybczyński nie kryje, że z Liderem Pruszków rozstał się w atmosferze konfliktu. Zarząd PTS mówi o niekorzystnej umowie z trenerem, z kolei trener zarzuca stowarzyszeniu nieprawidłowe prowadzenie dokumentacji i doprowadzenie do zadłużenia klubu.
Tymczasem były trener Liderek kończy już budowę nowej drużyny – ale w klubie MKS. Jacek Rybczyński nie kryje, że z byłym pracodawcą rozstał się w atmosferze ostrego konfliktu. Obie strony mają sobie bardzo dużo do zarzucenia. Zarząd PTS mówi o niekorzystnej umowie z trenerem (co miało doprowadzić rok temu do zmian w zarządzie wraz ze zmianą na stanowisku prezesa), z kolei trener zarzuca stowarzyszeniu nieprawidłowe prowadzenie dokumentacji i doprowadzenie do zadłużenia. – Przez trzy lata PTS miał korzystny bilans finansowy. Po zmianie zarządu stowarzyszenie nie potrafiło pozyskać nowych sponsorów, dlatego zobowiązania zaczęły narastać. I mnie, i zawodniczkom, klub jest dziś winien spore pieniądze – mówi Rybczyński. Opowiada o złej atmosferze, personalnych potyczkach, eskalacji wewnętrznych konfliktów. O tym, że zdaje sobie sprawę, że zaległych pieniędzy od PTS może już nie odzyskać. Zarazem odrzuca możliwość pójścia z klubem na ugodę. – PTS proponuje ugody na jednostronnych warunkach, dla mnie są one nie do przyjęcia – mówi. Zdziwiony jest zarzutami, że umowa trenerska z nim była niekorzystna. – Przecież stowarzyszenie mogło ją rozwiązać zachowując trzymiesięczne wypowiedzenie, w umowie było to wyraźnie zapisane – dodaje.
MKS Pruszków, którego zawodnicy trenują w hali przy ulicy Gomulińskiego, złożył już wniosek do Polskiego Związku Koszykówki o tzw. dziką kartę i zapłacił 8 tys. zł wpisowego. Rybczyński: – Nowy zespół nie będzie musiał zaczynać od drugiej ligi, w pierwszej drużyn nie jest wiele i PZKosz zgadza się na wejście nowych, pod warunkiem wykupienia dzikiej karty – tłumaczy. Skąd weźmie zawodniczki? – Mam już dogadanych jedenaście. Sześć grało wcześniej w Liderkach, pozostałe przychodzą z innych klubów w kraju. Trzy Liderki odeszły, dostały dobre oferty gdzie indziej, w tej chwili nie mogłem im zaproponować równie korzystnych warunków – mówi.
We wtorek MKS rozesłał oficjalny komunikat, że pod jego egidą powstaje nowa pierwszoligowa drużyna koszykówki kobiet. „MKS Pruszków wydał mi się naturalnym partnerem w projekcie reorganizacji kobiecej koszykówki w Pruszkowie, z kilku powodów – klub prowadzi już szkolenie dziewcząt, trenerzy MKS pracują w klasach sportowych SP 4 oraz Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Sportowych, MKS współpracuje z UKS Nowa Wieś, posiadającym zespoły młodzieżowe oraz drużynę w 2 lidze, a sam klub dynamicznie się rozwija na przestrzeni ostatnich lat” – czytamy w komunikacie wypowiedź Jacka Rybczyńskiego. A Grzegorz Kwasiborski, prezes MKS Pruszków, tłumaczy: „Koncepcja przedstawiona przez Jacka Rybczyńskiego była dla nas zaskoczeniem, uznaliśmy jednak, że jest na tyle przemyślana i interesująca, że warto ją zrealizować. Dla nas drużyna pierwszoligowa to najwyższy element piramidy szkoleniowej, dodatkowe narzędzie promocji koszykówki wśród najmłodszych dziewczynek i chłopców, tak aby zachęcić ich do rozpoczęcia treningów oraz inspiracja dla już trenujących”.
W komunikacie jest też informacja, że „deklarację finansowania pierwszoligowego zespołu złożyło kilku sponsorów, klub zamierza ubiegać się też o miejską dotację oraz stypendia dla zawodniczek”. Rybczyński pytany o pieniądze mówi: – Rozmawiam z kilkoma firmami, mam zapewnienie, że wyłożą pieniądze. One są bardzo potrzebne, bo na samym początku zawodniczki nie będą miały wypłacanych stypendiów z budżetu Pruszkowa. Musimy mieć pieniądze na premie za wygrane mecze, na wynajem hali, stroje, wyjazdy, wynajem mieszkań dla zawodniczek, które przyjechały z innych miast. I na wszystkie opłaty dla PZKosz wynikające z udziału w rozgrywkach. Pozyskiwanie sponsorów zajmuję się osobiście, dlatego gwarantuję skuteczność rozmów i starań – mówi trener.
Czy to oznacza, że w Pruszkowie od nowego sezonu będą aż dwie pierwszoligowe drużyny żeńskiej koszykówki? Teoretycznie to jest możliwe.
Czy to oznacza, że w Pruszkowie od nowego sezonu będą aż dwie pierwszoligowe drużyny żeńskiej koszykówki? Teoretycznie to jest możliwe. Jeśli PTS Lider upora się z kryzysem – uda mu się odblokować wypłatę dotacji od miasta (te pieniądze zostały zamrożone, wciąż czekają na uruchomienie), uiścić opłaty licencyjne na nowy sezon, zdobyć sponsorów i spłacić zadłużenie, a na koniec pozyskać zawodniczki – nowe Liderki z nowym trenerem wystartują w jesiennych rozgrywkach. Wymaga to jednak ogromnej pracy i zaangażowania stowarzyszenia oraz sympatyków klubu, który przez lata rozsławiał nasze miasto w całej Polsce. Klubu, którego ogromną wartością są też oddani kibice. W tej chwili pewny wydaje się jedynie udział w jesiennych rozgrywkach drużyny w barwach MKS Pruszków.
Tymczasem atmosfera gęstnieje. Wiceprezes PTS Lider Łukasz Dmochowski zamieścił na fejsbukowym forum Pruszkowa długi post, w którym stawia szereg pytań byłemu zarządowi stowarzyszenia. Pyta o obowiązki trenera Jacka Rybczyńskiego i konkretne zapisy w umowie z nim zawartej, używa słowa „układ”, twierdzi, że obecne władze klubu są bezkarnie opluwane.
Komentarz autora:
Przygotowując dwa artykuły o żeńskiej koszykówce odbyłem szereg rozmów: z prezesem PTS Lider, z dotychczasowym trenerem, z pruszkowskimi radnymi, z prezydentem Pawłem Makuchem. Obraz, jaki z tych rozmów się wyłonił, dla mnie jest szokujący. Przede wszystkim zaskoczyła mnie ilość konfliktów w środowisku sportowym, intryg, oskarżeń, prób przerzucania się odpowiedzialnością za niepowodzenia i przypisywania sobie czyichś sukcesów. Ostatnie dwanaście miesięcy można by nazwać wręcz rokiem wojny. Nie jestem w stanie rozstrzygnąć, kto zawinił najbardziej, kto najmniej, a kto po prostu miał pecha. W tym wszystkim najbardziej jest mi szkoda zawodniczek, które zamiast skupić się na sportowej rywalizacji, zastanawiały się, kiedy i czy dostaną pieniądze, kto kogo obrzuci błotem, w czyim kierunku posypią się epitety. To, że dziewczyny zdobyły w minionym sezonie wicemistrzostwo pierwszej ligi, jest dla mnie dowodem ich niebywałego talentu i odporności psychicznej. Dziś wiem jedno: koszykówka w Pruszkowie musi się oczyścić – dopiero kiedy to nastąpi, będzie można pomarzyć o grze o naprawdę wysoką stawkę: w ekstraklasie. Wątpię jednak, by nastąpiło to szybko.