Kończy się najbardziej zażarta kampania wyborcza w historii Pruszkowa
Potrzeba było kampanijnej dogrywki w walce o fotel prezydenta Pruszkowa, żeby internetowe fora dyskusyjne zalały starannie przygotowane informacje o efektach działań Piotra Bąka i Pawła Makucha w mijającej kadencji. Ktoś wyjątkowo napracował się, żeby prześledzić wyniki głosowań na komisjach i sesjach rady miasta, w których brał udział Bąk, żeby udowodnić tezę, że radny w niewystarczający sposób dbał o rozwój bazy oświatowej w Pruszkowie. Ale jeszcze większą robotę wykonał ten, kto postanowił ustalić powinowactwo pracowników spółek z rodziną prezydenta i jego współpracownikami. Co ciekawe, w sprawie Makucha dementi pojawiło się raptem jedno – lokalny biznesem oświadczył, że nie jest spokrewniony z panią X, za to potwierdził łączącą go wielką przyjaźń z urzędującym prezydentem. Wychodzi na to, że pajęczyna powiązań, zaprezentowana na dwóch grafikach opublikowanych na internetowych forach dyskusyjnych, jest w znacznej mierze prawdziwa.
Sama kampania głównych bohaterów była do bólu nudna, przewidywalna i sztampowa. Obaj wdzięczyli się na ulicach, wchodzili z przechodniami w interakcje, rozdawali cukierki i polewali napoje, pojawiali się na sportowych imprezach, a na koniec każdego dnia sztaby zalewały internet zdjęciami polityków, którzy jeszcze chyba nigdy nie przemierzyli tylu kilometrów ulicami i nie odbyli tylu rozmów z mieszkańcami, co przed drugą turą wyborów.
Dużo więcej działo się za kulisami, gdzie sztabowcy i sympatycy obu polityków dosłownie stawali na głowie, żeby pogrążyć konkurenta, nie przepuszczając przy tym okazji do zaatakowania – także z anonimowych kont – mieszkańców, którzy w jakimś komentarzu na Facebooku oświadczyli, że powierzą swój głos nie temu co trzeba. Gdyby zbudować obraz obu pretendentów do najważniejszego urzędu w mieście na podstawie opublikowanych postów i komentarzy, to Makuch okazałby się oszustem i łajdakiem, pisiorem i niekompetentnym lanserem, zaś Bąk – głodnym stanowisk partyjnym aparatczykiem, który jedyne co przez całą kadencję robił, to podkładał nogę gotowemu oddać życie za miasto Makuchowi.
Jakie szanse mają obaj kandydaci? W zdecydowanie lepszej sytuacji jest Bąk, który przez minione 5 lat z bezpiecznej, ale i eksponowanej pozycji wiceprzewodniczącego rady miasta recenzował poczynania prezydenta. W jego przypadku naprawdę nie można znaleźć nic szczególnego, do czego można by się przyczepić, z wyjątkiem partyjnej przynależności. Bo jak mówią oponenci, jeśli Bąk wygra, to do samorządu wprowadzi wielką politykę psując go od środka. Co ciekawe, autorom tego argumentu nie przeszkadza, że zastępcą urzędującego prezydenta był – i do dziś jest – polityk PiS Konrad Sipiera, zaś ojciec wiceprezydenta Zdzisław (do niedawna poseł PiS) zjawiał się na miejskich imprezach i pozował do zdjęć z tekturowymi czekami mającymi udowadniać hojność rządu Mateusza Morawieckiego.
Jeśli by na siłę szukać, Bąkowi można by zarzucić powolność graniczącą czasem ze ślamazarnością. Nie ma natury fightera. Spokojny, stonowany, misiowaty. Choć przewodniczył nadzwyczajnej komisji ds. problemów komunikacyjnych, posiedzenia odbywały się rzadko, gdy już naprawdę się paliło i należało wymóc na władzach miasta podjęcie działań. Bąk nie zareagował stanowczo, gdy wyszło na jaw, że radna z jego klubu – jako dyrektorka szkoły – zatrudniła drugą radną z tego samego klubu w niejasnym konkursie, dała pracę kolejnej zaprzyjaźnionej radnej i jeszcze bratu radnego z powiatu. To może budzić obawy, że jako prezydent nie dość stanowczo będzie walczył z kolesiostwem i nepotyzmem w miejskich instytucjach.
O ile jednak w przypadku Bąka mówimy o podejrzeniach i obawach, o tyle w przypadku Pawła Makucha pewność już mamy. Wystarczyło pięć lat, żeby na stanowiskach znalazły się osoby bliskie i przychylne władzy oraz obficie czerpiące z publicznych środków – łatwo je rozpoznać, w mediach społecznościowych dzielnie sekundują prezydentowi w walce o kolejne pięć lat na urzędzie. Jedną z najbardziej zaangażowanych w kampanię osób, choć w social mediach nie pojawia się bezpośrednio, jest siostra Pawła Makucha – Małgorzata, kierowniczka Biura Promocji i Marketingu w urzędzie miasta, a więc podwładna – choć nie bezpośrednio – prezydenta. Rodzeństwo nie dostrzega niczego niestosownego w łączącej ich relacji zawodowej, opartej na pobieraniu pensji z publicznych – czyli naszych – pieniędzy.
Końcówka kadencji dla Makucha była wręcz fatalna. Reportaże zpruszkowa.pl „Swoi na swoim” ujawniły przydziały mieszkań TBS – dla rodziny żony wiceprezydenta, dla rodzin dwóch stojących po właściwej stronie radnych, dla naczelnika wydziału w urzędzie miasta reprezentującego jedynie słuszną (do niedawna) partię czy dla lubianej przez prezydenta urzędniczki. Potwierdziły się słowa zwolenników prezydenta, że on dba o mieszkańców. Tyle że o niektórych jakby bardziej.
Paweł Makuch jest w sytuacji nieporównywanie gorszej niż Bąk z protego powodu – mieszkańcy zdążyli poznać jego dobre, ale i złe strony. Wiedzą, z jaką determinacją forsował kontrowersyjne inwestycje, że pomysłów z mieszkańcami nie konsultował, a wiele decyzji podejmował w zaciszu gabinetu w tajemnicy nawet przed radnymi. Przesadnie troszczył się o swój wizerunek, przesiadywał w przedszkolach z dziećmi. Nie dbał wystarczająco o przyrodę. Więcej, pod rządami Makucha drzewa w mieście padały jedno po drugim, a w tym czasie prezydent dobrze się bawił – gdy drwale likwidowali piękną lipową aleję w samym centrum Pruszkowa (co pokazywano potem w całej Polsce) on jeździł na łyżwach i rozdawał gadżety.
Makuch ma też na swoim koncie znaczące przewinienie – kłamstwo wyborcze. Przed wyborami w 2018 roku zadeklarował, że w razie wygranej nie powierzy stanowiska zastępcy prezydenta swemu konkurentowi Konradowi Sipierze. Po czym zrobił dokładnie to, czego robić nie miał. Piotr Bąk, pod względem prawdomówności, ma czyste konto.
Analizując programy wyborcze obu kandydatów – fajerwerków nie znajdziemy. No może poza jednym. Paweł Makuch obiecuje zbudować parking podziemny na osiedlu Staszica pod boiskiem piłkarskim. Brzmi świetnie, jednak biorąc pod uwagę obecny stan finansów miasta znalezienie 40–50 mln zł na takie przedsięwzięcie graniczyłoby z cudem. Może dlatego autor szalonego pomysłu przezornie nie zdradza, skąd pieniądze weźmie. W jego programie dominują inwestycje planowane od lat – park z tężnią przy szpitalu na Wrzesinie, przebudowa przedszkola przy ul. Chopina, budowa mieszkań komunalnych, modernizacja sieci komunikacji miejskiej. Jednym z jego najnowszych pomysłów jest otwarcie w Pruszkowie sklepu socjalnego dla uboższych mieszkańców – idea bezspornie znakomita, tyle że ogłoszona w apogeum kampanii wygląda na kupowanie sobie głosów u podopiecznych pomocy społecznej.
Piotr Bąk w swoim programie podkreśla wagę rozmów z mieszkańcami i konsultacji. Chce zapanować nad zadłużeniem miasta, zrobić audyt finansów, przejrzeć i ograniczyć wydatki, otworzyć obiekty sportowe przy szkołach, aby można było z nich korzystać poza godzinami pracy placówek oświatowych, zapowiada budowę centrum przesiadkowego przy dworcu PKP, poprawę komunikacji miejskiej i rozwój infrastruktury rowerowej wraz z systemem roweru miejskiego. Akcentuje stabilny rozwój Pruszkowa przy zachowaniu finansowego bezpieczeństwa.
Co przemawia za Makuchem? 5-letnie doświadczenie. Prezydent przez ten czas popełnił tyle błędów i gaf, że zapewne już wie, czego unikać i na co uważać. Niewykluczone, że chcąc zmyć z siebie odium, jakie na nim ciąży, zacząłby organizować tak wyczekiwane konsultacje społeczne, współpracować z aktywistami, budować porozumienie z radnymi oparte na szacunku i otwartości, generalnie robić to, co w swoim programie obiecuje dzisiaj Bąk. Może nawet przeprowadziłby audyt w miejskich spółkach wymuszając zwolnienie osób uwikłanych w pajęczynę powiązań i zmienił zasady przydzielania mieszkań TBS, choć w to ostatnie chyba mało kto wierzy.
A co przemawia za Bąkiem? Czyste konto. Bąk przedstawia się jako człowiek honoru i póki co, tego wizerunku nie zmąciło nic. Dla jego zwolenników to ogromny atut, chcą by na czele miasta stanął człowiek nieskażony kolesiostwem, obiecujący rozbicie układów, które powyrastały jak grzyby po deszczu.
Bąk ma zresztą twardy argument, o którym Makuch może jedynie pomarzyć: dzięki głosom mieszkańców wprowadził do rady miasta aż 11 osób. Następnie dogadał się na koalicję z Michałem Landowskim z Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej – po swojej stronie ma więc 16 z 23 radnych, co daje gwarancję stabilności rządów do końca kadencji.
Rzecz jasna, ta stabilność i większość w radzie z czasem mogą okazać się przekleństwem. Już w XIX wieku angielski filozof polityczny Lord Acton zauważył, że „władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie”. Tyle że w Pruszkowie te słowa równie dobrze zadedykować można Bąkowi, jak i ekipie Makucha, która nie potrzebowała mieć władzy absolutnej, żeby w mieście wygodnie się umościć.
No więc – Bąk czy Makuch? Rozstrzygniemy już w niedzielę.
Artykuł zilustrowaliśmy zdjęciami z profili FB obu kandydatów.