Jak ja nie znoszę dyskontów!
Zbliża się otwarcie kolejnej Biedronki w Pruszkowie – w lokalu po dawnej Almie. Pójdę tam z ciekawości. Raz. Dyskonty staram się omijać szerokim łukiem, dzięki temu moje życie jest łatwiejsze i mniej stresujące.
Od razu zaznaczam: nie jestem typowym klientem. Nie lubię robić zakupów, do sklepów chodzę bo muszę, w centrach handlowych wchodzę do tych, do których wcześniej zaplanowałem, że zajrzę, a jak nie znajduję tego, co chciałem kupić, jestem zły, że muszę szukać i tracić czas. Jak wejdę to chcę wiedzieć, gdzie co leży, wkładam do koszyka to po co przyszedłem, idę do kasy – najlepiej samoobsługowej – płacę i już mnie nie ma. Nienawidzę kolejek do kas i mam ochotę zamordować tych, co stoją przede mną z wózkami wypakowanymi po brzegi. Zakupy najchętniej robiłbym przez internet, ale wtedy nie mogę sprawdzić, czy jabłka nie są obite, a szczypiorek zwiędły. A zakupy odzieżowe on-line mi nie wychodzą. Buty zamówione przez internet zazwyczaj okazują się za duże albo za małe (choć podobno numeracja jest uniwersalna). Raz kupiłem w taki sposób koszule. W moim rozmiarze. Wszystkie trzy okazały się za szczupłe.
Biedronka i Lidl to dla mnie kwintesencja bałaganu, pośpiechu, ciasnoty i brudu. Tak, wiem że jest taniej, ale raz że wybór ograniczony, dwa – nie znoszę jak ktoś mnie wali wózkiem w kolano gdy przeglądam jogurty szukając nieprzeterminowanych, trzy – wózki są tak duże, a alejki wąskie, że wyminięcie się dwóch osób niemal zawsze oznacza, że jedna drugą stuknie, cztery – do kasy trzeba swoje odstać, kasjerek brakuje, a te co pracują są potwornie zmęczone. Jak wychodzę z dyskontu nieodmiennie czuję ulgę.
Bez Biedronki i Lidla żyje mi się świetnie. Pieczywo kupuję w Pruszkowie w Putce (zwykły chleb pieką rewelacyjny, a sprzedawczynie w Putce przy stacji PKP są przemiłe), albo w Oskrobie (bo tam w sobotę rano mają chrupiące bagietki). Wędliny – rewelacyjna Bacówka przy PKP. Jest drożej, ale przecież nie biorę dwóch kilo szynki, tylko 20 deko. Mają dobre pasztety – do tych domowych oczywiście im daleko, ale jak na sklepowe – naprawdę przyzwoite. Warzywa i owoce? Nie ma lepszego miejsca niż pruszkowskie targowiska. Taniej niż w jakimkolwiek sklepie, a wybór ogromny. Tak, wiem, trzeba wcześnie rano wstać, żeby zdążyć przed pracą. Ale naprawdę warto. Nabiał? Po drodze z pracy do domu zazwyczaj zahaczam o Nową Stację i zaglądam do Carrefoura. Odkąd zainstalowano samoobsługowe kasy, zrobienie zakupów zajmuje mi tam nie więcej niż kwadrans. Chemia domowa? Oczywiście Rossmann. Kosmetyki? Rossmann albo Hebe.
Wino? Saloniki InMedio Trendy. Sommelier, który dla tej sieci wybiera gatunki, zna się na robocie. Wybór ograniczony, ale jeszcze nigdy na kupionym tam winie się nie zawiodłem. Ceny też mają bardzo dobre. Lubię zwłaszcza salonik przy Bolesława Prusa, w miejscu dawnego Porcelitu. Jak mi w domu czegoś zabraknie, majonezu czy cukru, lecę do Lewiatana przy Bolesława Prusa, ewentualnie do Żabki, choć za Żabkami nie przepadam – nie znoszę tej ciasnoty. Ryby? Rewelacyjny sklep w pawilonach w centrum przy alei Wojska Polskiego. Zawsze świeże, do tego przemiły sprzedawca, który zna i pamięta klientów (niestety, do 13 października na urlopie). Znakomity sklep rybny jest podobno przy Dragonie na osiedlu Staszica – tam mi nie po drodze, choć tatar z łososia stamtąd podobno legendarny. Kawa, herbata, przetwory – Carrefour w Nowej Stacji, z reguły mają jakieś promocje.
Nie mogłem odżałować upadku Almy. Robiłem tam 90 proc. codziennych zakupów. Ale bez Almy da się żyć. Do nowej Biedronki zajrzę z czystej ciekawości. Może kupię butelkę porto tawny – liczę na rabaty z okazji otwarcia. Może jakaś whisky single malt mnie skusi w promocji. Ale potem pozostanę przy swoich sklepach.
Biedronko, bye bye!