Logo facebook - Ikona Logo instagram - Ikona Logo youtube - Ikona
zpruszkowa.pl logo

Eliza Kurzela: Prezydent jest słaby i niewiarygodny

Sławomir BUKOWSKI
Wiceprzewodnicząca Rady Miasta Pruszkowa o skomplikowanych relacjach z Pawłem Makuchem, poczuciu rozczarowania i marzeniach, które może się spełnią w następnej kadencji.
Foto Eliza Kurzela.jpg
Ilustracja: Foto Eliza Kurzela.jpg

Sławomir Bukowski: Jest pani radną dopiero pierwszą kadencję. Jakie uczucia związane z pracą w samorządzie towarzyszą pani najczęściej? Obstawiam: zaskoczenie, rozczarowanie, złość.

Eliza Kurzela: Pruszkowski samorząd od środka wygląda znacznie lepiej, niż to sobie wyobrażałam. Środowisko, z którego się wywodzę i z którym na chwilę się związałam, było uprzedzone do wszystkich, oprócz samych siebie. Gdy poznałam drugą stronę, to faktycznie, przeżyłam zaskoczenie, ale bardzo pozytywne.

Czyli wcześniej obserwowała pani ugrupowania sprawujące władzę w Pruszkowie z pozycji mieszkanki i nie miała o nich zbyt dobrego zdania.

Po części tak, ale muszę zaznaczyć, że samorządem niewiele się interesowałam. Wiedzę na temat naszych włodarzy czerpałam z obiegowych opinii, plotek, pewnie tak samo, jak większość mieszkańców. Ten obraz, jaki miałam w głowie, był bardzo niedoskonały. Nie boję się powiedzieć, że stereotypy okazały się dziecinne i głupie.

Dostała się pani do rady z innej pozycji…

…z pozycji neutralnej, zaczynałam od zera.

Nie. Weszła pani jako członek ekipy, która ustawiła się w kontrze do ówczesnych władz i na tej kontrze zbudowała kampanię w wyborach prezydenta miasta.

Cała kampania opierała się na negacji, bo taki był jej zamysł i okazał się skuteczny.

Jak poznała pani Pawła Makucha?

Przez przypadek. Siostry cioteczne Pawła poznały mnie z nim, bo odkryły, że ja i Paweł mamy zbliżone spojrzenie na miasto i w podobny sposób odbieramy potrzebę zmian. Paweł nie ukrywał swoich aspiracji prezydenckich. Bardzo dobrze nam się rozmawiało, szybko zawiązała się między nami nić porozumienia i zaczęliśmy wspólnie budować plany wyborcze. Mogę nawet powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Godzinami rozmawialiśmy o wizji rozwoju naszego miasta. To było dla mnie fantastyczne doświadczenie.

On panią namówił na start w wyborach do rady miasta?

Plan został sformułowany bardzo konkretnie. Niezależnie od wyniku mojej walki o mandat radnej miałam zostać jego zastępcą, jeśli on wygra walkę o prezydenturę Pruszkowa.

To była propozycja na poważnie?

Tak, nawet w ten sposób zwracaliśmy się do siebie w naszym środowisku. Pomysł bardzo mi się spodobał, był dla mnie nobilitujący, choć oczywiście trochę szalony. Stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia, dlatego z całych sił zaangażowałam się w kampanię i walkę, żeby Paweł wygrał. Poświęciłam swój czas, pieniądze, pracę w kancelarii.

I wygraliście. Byłoby więc naturalne, gdyby Paweł Makuch zaproponował jedno z dwóch stanowisk wiceprezydenta osobie ze swojego zaplecza, czyli pani. Ale tego nie zrobił.

Paweł dość szybko się zdradził, że nie widzi mnie na tym stanowisku, bo musi je oddać innej kobiecie.

Zakomunikował to po drugiej turze wyborów?

Myślę, że decyzję podjął już wcześniej, ale nie od razu ją ujawnił, bo byłam mu potrzebna w kampanii. Potem też nie przekazał mi tego wprost. Gdyby powiedział szczerze, otwarcie, pewnie zrozumiałabym, choć oczywiście poczułabym zawód, bo nie tak się umawialiśmy.

Bardzo była pani zaskoczona, kiedy dowiedziała się, że stanowisko drugiego zastępcy dostanie Konrad Sipiera z PiS?

Domyślałam się tego już wcześniej, choć do końca nie wierzyłam, że to może być prawda. Byłam nowicjuszem w samorządzie, nie miałam doświadczenia i nie byłam przygotowana na zakulisowe gry polityczne. Dlatego bardzo mnie zabolało, kiedy Paweł pewnego razu oświadczył, że nie darzy mnie zaufaniem.

Może zrobiła pani coś, co spowodowało taką zmianę jego nastawienia do pani.

Długo się nad tym zastanawiałam, ale nie potrafię odpowiedzieć. Zawsze byłam wobec Pawła szczera. I to aż do bólu szczera, co często było odbierane jako krytyka. Myślę, że w pewnym momencie doszedł do wniosku, że po prostu nie pasuję mu do jego politycznej układanki.

Eliza Kurzela: “Paweł Makuch Jest niewiarygodny, nie można mu zaufać. Stracił ogromną szansę budowy szerokiego poparcia. Mógł mieć wszystko, ale kosztem ciężkiej, uczciwej pracy. Cóż, wybrał drogę na skróty”

Przeczytam pewne słowa. „Jako WPR mamy swojego prezydenta! Wierzę w jego zaangażowanie, pracowitość, wiedzę i kreatywność. Ufam, że będzie dobrym prezydentem”. Czyje one są?

Moje. To fragment oświadczenia, które wygłosiłam na sesji w listopadzie 2018 roku. Wtedy jeszcze wierzyłam, że nie przekreśli ono moich relacji z Pawłem. Potem jednak nasze drogi całkowicie się rozeszły. Przekonałam się, że nie przywrócimy już tej naprawdę fajnej relacji z czasów kampanii wyborczej.

Było oczywiste, że funkcja wiceprezydenta dla polityka PiS wywoła w mieście gigantyczną awanturę. Paweł Makuch tłumaczył, że wybiera przedstawicieli dwóch największych klubów w radzie, żeby dopuścić je do zarządzania miastem. Ale środowisko SPP szybko się od nominacji dla Beaty Czyżewskiej odcięło…

Czyli to odcięcie się nie jest tajemnicą? Przecież do dziś uprawiana jest narracja, że pani Czyżewska jest w szeregach SPP. A prawda jest taka, że ona nie ma już zaplecza politycznego.

Makuch nie przewidział, że wyleje się na niego taka fala krytyki?

Moim zdaniem, przewidział. Ale politycy Prawa i Sprawiedliwości cynicznie wykorzystali jego naiwność. Zresztą, nie tylko jego – całego naszego środowiska. My nigdy wcześniej nie zajmowaliśmy się polityką, byliśmy idealistami, nie mieliśmy ani doświadczenia, ani wiedzy o samorządzie. Niektóre osoby z SWPR nie wiedziały nawet, ilu radnych jest w Pruszkowie.

Widząc rozwój sytuacji prezydent mógł zmienić konfigurację, wycofać się z decyzji, zdymisjonować Konrada Sipierę i wziąć kogoś innego, żeby uspokoić nastroje i spróbować zbudować sobie szersze poparcie.

Nie zrobił tego i raczej nie zrobi. Paweł nie analizuje głosów całego środowiska politycznego Pruszkowa, otoczył się wąską grupą doradców i słucha tylko ich. Poszedł ścieżką, którą sobie wybrał. Przecież wchodząc do samorządu nie miał zaplecza politycznego, dlatego widząc rozdanie mandatów w radzie miasta musiał dokonać wyboru, z kim będzie współpracował. I wybrał.

Moim zdaniem, miał zaplecze towarzysko-biznesowe, ale nie miał eksperckiego. Zresztą całą waszą grupę kandydującą z listy SWPR nazwałbym marzycielami, a nie dobrze przygotowanymi do ciężkiej pracy realistami.

Tak, to dobre określenie. Marzyciele, którzy nie mieli wiedzy, ani przygotowania i potem bardzo boleśnie zderzyli się z rzeczywistością.

Gdyby dziś miała pani opisać Pawła Makucha, mając ze sobą cały bagaż doświadczeń, jakich określeń by pani użyła?

Jest niewiarygodny, nie można mu zaufać. Stracił ogromną szansę budowy szerokiego poparcia. Mógł mieć wszystko, ale kosztem ciężkiej, uczciwej pracy. Cóż, wybrał drogę na skróty.

Czy można o nim powiedzieć, że jest politykiem przegranym?

To zbyt mocne słowa.

Każdy człowiek spotyka na swojej drodze szanse, z których może, ale nie musi skorzystać. Paweł Makuch chyba nie skorzystał.

Nie przesadzajmy. Jest młodym prezydentem miasta. Prezydentem największego z miast przylegających do stolicy. Zarządza ogromnym budżetem. Ma możliwości zmiany poziomu życia setek osób. Pytanie, jak z tego korzysta? Moim zdaniem, korzysta źle, szkodzi miastu i jego mieszkańcom. A przecież zamiast dzielić ludzi – mógłby ich łączyć. Zamiast burzyć – budować. Żeby jednak tak się stało, musiałby się zmienić, a do zmiany musiałby dojrzeć i przyznać się, choćby przed samym sobą, do błędów. Do takiej szczerej samooceny nie dopuści jego otoczenie, bo pasuje mu słaby, faktycznie ubezwłasnowolniony człowiek na tym stanowisku. Paweł więc brnie w labiryncie swoich myśli, z każdym tygodniem bardziej oddalając się nie tylko od tego, co dobre, ale i od tego, co racjonalne. Nie jest to dla niego śmieszne ani tragiczne, bo tego nie czuje. To jest niebezpieczne, ale też nie dla niego, tylko dla nas – mieszkańców Pruszkowa.

Czy pojęcie: strateg polityczny, pasuje do Makucha?

(Śmiech) W pewnym sensie tak, bo próbuje podejmować różne decyzje, choć niekoniecznie efekt jest taki, jakiego on oczekuje. Określenie „wesoły strateg” byłoby bardziej prawdziwe.

Od razu nasuwa mi się skojarzenie ze zdjęciem przewodniczącego rady Krzysztofa Biskupskiego, pokazującego środkowy palec. Paweł Makuch dokonał manipulacji, używając przypadkowego kadru, żeby w poście na Facebooku wskazać radnych z SPP jako winnych zastopowania jego pomysłu przeprowadzki urzędu miasta do budynku przy Armii Krajowej.

On to zrobił z zawiści, z małostkowości, z podszeptów osób, które w jego mniemaniu dobrze mu życzą. Nie, nie będę komentować czegoś, co uważam za chamstwo.

Można było z góry przewidzieć, że to zdjęcie zostanie źle odebrane nawet przez część osób przychylnych prezydentowi.

Moim zdaniem wykorzystanie tego zdjęcia było zachowaniem na poziomie 18-leniej obrażonej dziewczyny, a nie dojrzałego mężczyzny.

Prezydent nie przeprosił publicznie.

Paweł nie przeprasza, nie ma takiego zwyczaju. Zresztą w wielu codziennych sytuacjach zachowuje się bardzo emocjonalnie i niezbyt poważnie. Od blisko dwóch lat nie zamieniliśmy prywatnie ani jednego słowa, nie odpowiada mi na „dzień dobry”, odwraca głowę na mój widok. Tak samo zachowuje się większość jego rodziny. Na początku mnie to bolało, ale już na to zobojętniałam.

Wróćmy do pani. Dokonała pani politycznej wolty, odcinając się od prezydenta i kierując swoje sympatie w kierunku SPP i KO. Osoby niesiedzące głęboko w pruszkowskiej polityce mogą panią traktować jako postać niewiarygodną. Przeszła pani drogę od osoby stojącej tuż za Pawłem Makuchem do wpływowej radnej, okazującej prezydentowi niechęć na każdym kroku…

O nie, to nadużycie, nie zgadzam się z takim określeniem. Staram się, żeby moja krytyka, jeśli już ją wyrażam, zawsze była uzasadniona i dobrze udokumentowana. Poza tym nie spotkałam się z negatywnymi opiniami mieszkańców. Zrobiłam to, co byłam przekonana, że muszę zrobić, aby być uczciwą wobec samej siebie. Decyzji nie podjęłam pochopnie, ona była wynikiem bardzo intensywnych przemyśleń.

Jest pani wiceprzewodniczącą Rady Miasta Pruszkowa. To prestiżowe i eksponowane stanowisko, uprawniające do dokonywania ocen. Klub SPP liczy 9 radnych, klub PiS, drugi pod względem liczebności – 6. Tymczasem PiS został zablokowany, kiedy rozstrzygał się wybór przewodniczących komisji. Nikt z radnych PiS, którzy przecież zostali wybrani głosami mieszkańców Pruszkowa, nie ma swojego przedstawiciela ani w prezydium rady, ani jako przewodniczącego którejś z komisji. Czy pani zdaniem w pruszkowskiej radzie miasta panuje równowaga polityczna?

Jeśli dobrze pamiętam, PiS nie był specjalnie aktywny, kiedy rozstrzygała się obsada przewodniczących komisji. Chyba tylko dwukrotnie zgłaszał swoich kandydatów. Radni, dokonując wyboru, kierowali się doświadczeniem samorządowym. I to mnie wtedy wystarczająco przekonało, że układ sił politycznych jest prawidłowy.

Doświadczenie ma na przykład Ewa Białaszewska-Szmalec, mogłaby przewodniczyć Komisji Zdrowia.

Mogłaby. Ale tej komisji przewodniczy lekarz, Eugeniusz Kulpa.

Kazimierz Mazur jest wieloletnim radnym.

W tym przypadku pozwolę sobie nie dokonać oceny, bo nie chcę komentować kultury pana radnego, który potrafi wygłaszać obraźliwe, wartościujące komentarze.

Zepchnięcie PiS-u do narożnika w obsadzie kluczowych stanowisk spowodowało, że rada miasta podzieliła się na dwa nieprzyjazne obozy.

Chyba pan żartuje. Inna obsada stanowisk niczego by nie zmieniła. Współpraca klubów albo jej brak są wynikiem ogólnego nastawienia do pracy na rzecz miasta, tymczasem w Pruszkowie radni PiS prezentują nastawienie polityczne i stoją murem za Konradem Sipierą.

Ta rada nie jest już chyba w stanie zakopać rowów między sobą i między radą miasta a prezydentem. Ilość emocji, pretensji, jest ogromna.

A ja uważam, że porozumienie pomiędzy radnymi nadal jest możliwe. Trzeba tylko wykazać dobrą wolę. Gdyby porozmawiać z każdym radnym z osobna, z pewnością wypowiedziałby podobne słowa. Gorzej oceniam perspektywę współpracy z prezydentem, z prostej przyczyny: jest słaby, niewiarygodny, często obłudny. Rozmowa z panem prezydentem powinna zawsze odbywać się tak, jak ten wywiad, który pan przeprowadza ze mną. Uruchamia się dyktafon i nagrywa, żeby potem rozmówca nie mógł zaprzeczyć, że coś powiedział. Paweł Makuch potrafi wycofywać się z ustaleń, które zostały z nim poczynione.

W Pruszkowie można spotkać opinię, że w rzeczywistości to nie Paweł Makuch rządzi miastem, ale Konrad Sipiera ze swoim zapleczem.

Cóż, skoro prawie wszyscy tak mówią, to pewnie tak jest. Prezydent powinien pokazać, że jest mężczyzną, ale gdyby dziś odciął się od Sipiery, kto chciałby z nim pracować? Brak wiarygodności staje się dla niego coraz większym problemem.

Zostawmy politykę. Jest pani pruszkowianką?

Tak, mieszkałam na Wyględówku, chodziłam do Szkoły Podstawowej nr 6, potem przeprowadziłam się na Żbików, ale szkoły nie zmieniłam. Wybrałam liceum Zana, byłam bardzo zdeterminowana, żeby się do niego dostać i nie sprawiło mi to problemu, bo w podstawówce byłam bardzo dobrą uczennicą. Potem postawiłam sobie za cel skończyć prawo na Uniwersytecie Warszawskim i ten plan też zrealizowałam. Później były jeszcze podyplomowe studia na SGH. Byłam ciekawa polityki, przez chwilę nawet działałam w Nowoczesnej, chciałam przekonać się, jak wygląda praca aktywistki. Wreszcie pojawił się Paweł Makuch i zainteresował mnie swoimi planami samorządowymi.

Co panią w Pruszkowie najbardziej denerwuje?

Nie mam negatywnych emocji związanych z naszym miastem. Jestem nastawiona na poznawanie ludzi. Wcześniej byłam przeświadczona, że w Pruszkowie niewiele się dzieje, dlatego gdy zostałam radną postanowiłam rozruszać życie kulturalne. Z mojej inicjatywy w Pruszkowie odbyły się niezapomniane dla mnie spotkania mieszkańców z Denisem Urubko i Bogusławem Magrelem oraz z Bartoszem Szczygielskim. Ale szybko spostrzegłam, że w Pruszkowie naprawdę sporo się dzieje, jest wiele osób, które organizują ciekawe wydarzenia, może tylko czasem brakuje im dobrej reklamy. Miasto żyje.

To po co ludziom radny?

Nie tyle ludziom, co miastu. Nie może być tak, że mieszkańcy wybiorą sobie prezydenta, którego nikt nie będzie kontrolował. Uprawnienia kontrolne radnych to podstawa ich pracy dla miasta, zresztą są zapisane w ustawie. Kiedyś myślałam, że radny powinien dostarczać jak najwięcej pomysłów, ale dziś widzę, że trzeba skupić się na analizowaniu i poprawianiu pomysłów zgłaszanych przez urząd miasta.

Co sądzi pani o budowie megabloku przy parku Potulickich?

Nie wiem, dlaczego Paweł Makuch na tę budowę się zgadza i dalej w to brnie. Nie powinien był dopuścić do wydania decyzji o warunkach zabudowy. W poprzedniej kadencji Andrzej Kurzela ją wydał, miał do tego prawo, ale z powodu zmian ustawowych przestała ona istnieć w obiegu prawnym. Konrad Sipiera nie musiał wydawać jej ponownie.

Sprawa jest dziś w Samorządowym Kolegium Odwoławczym, ono może uchylić decyzję.

I wtedy wiceprezydent Sipiera znów „wuzetkę” podpisze.

Nie jestem taki pewien. Władze miasta znajdą się pod ogromną presją opinii publicznej.

No, nie pozostaje mi nic innego, jak bardzo im współczuć z tego powodu. Ale to prezydent miasta podejmuje decyzje i ponosi za nie odpowiedzialność. Ale bądźmy racjonalni: jeśli decyzja jest zła, trzeba ją zmienić. Jeśli się jej nie zmienia to automatycznie nasuwa się pytanie: dlaczego?

Dlaczego?

Nie wiem. Skoro jednak ja, wpływowa radna, jak uprzejmy był pan mnie nazwać, nie wiem, to grono wtajemniczonych musi być bardzo wąskie. Skoro więc w zasadzie nie wiadomo o co chodzi, to pewnie…

O powstrzymanie budowy megabloku walczy Arek Gębicz. Pani zdaniem to bardziej społecznik, awanturnik czy polityk?

Jeszcze nie polityk, ale ma duże szanse, aby nim zostać. Bardzo go lubię, jest fajnym facetem, ale nie wiem, czy chciałabym z nim w przyszłości blisko współpracować. Może to wynik moich doświadczeń z Pawłem.

Gębicz wydaje się konsekwentny w tym, co robi. Gdy wyznaczy sobie cel, z uporem dąży do niego nie rozglądając się na boki.

To czasem zaleta, czasem wada. Ta konsekwencja może przeradzać się w upór i świadomość tego trochę mnie przeraża.

Chciałaby pani, żeby został prezydentem?

Nie odpowiem na to pytanie. Nie wiem.

A miałby szansę?

Kurczę, nie chcę tej kwestii rozpatrywać. Nie chcę mu zrobić krzywdy, choć on na pewno tym, co mówię, zupełnie się nie przejmie. W gruncie rzeczy niewiele go znam. Może byłby dobrym prezydentem… Na pewno by się w tym realizował. I na pewno byłby lepszym prezydentem od Pawła Makucha, ale tych słów proszę odczytywać jak specjalny komplement pod adresem Arka. Po prostu wierzę, że każdy inny prezydent będzie lepszy od obecnego.

Gębicz, podobnie jak pani, jest dziś w bardzo dużym sporze z Pawłem Makuchem.

To nie jest dziwne. Liczba przeciwników prezydenta Makucha rośnie w błyskawicznym tempie, liczba osób mu nieprzychylnych też przyrasta i pędzi już niczym lawina.

Daje pani Pawłowi Makuchowi szansę na drugą kadencję?

Wybory dopiero za trzy lata, to odległy termin, wszystko może się jeszcze wydarzyć. Przecież raptem dwa lata temu ja nie zdawałam sobie sprawy, w jakim momencie życia będę we wrześniu 2020 roku. Teoretycznie istnieje możliwość jego wygranej, choć prawdopodobieństwo jest czysto hipotetyczne.

Nadal widzi się pani w roli wiceprezydenta Pruszkowa?

Ta myśl co pewien czas powraca. Zastanawiam się czasami, jak postąpiłabym w konkretnej sprawie mając władzę na przykład Konrada Sipiery. Jeśli jednak pyta pan o moje aspiracje samorządowe, to nie widzę powodów, żeby składać puste deklaracje. Konkretnych planów związanych z rozwojem swojej kariery nie mam. Ale też nie znaczy to, że nie zamarzę za trzy lata o zostaniu przewodniczącą rady miasta, prezydentem, albo wiceprezydentem. Jest to tak samo prawdopodobne, jak to, że pożegnam się z samorządem.

Których pruszkowskich radnych ceni pani najbardziej? Poproszę o trzy nazwiska.

Proszę bardzo, ale kolejność będzie przypadkowa. Karol Chlebiński – bardzo mądry i obiektywny, z jego zdaniem czasem się nie zgadzam, ale ostatecznie zawsze się okazuje, że ma rację. Dobrze mieć kolegę, który jest odpowiedzialny, zna tematy, na które się wypowiada i dobrze doradzi. Piotr Bąk – nigdy na nim się nie zawiodłam, chętny do współpracy, pomocy, świetnie przygotowany do posiedzeń komisji i sesji. Olgierd Lewan – o nim mogę powiedzieć to samo, co z poprzednikach. Gdy pojawiła się próba wygaszenia mojego mandatu, okazało się, że mogę liczyć na wsparcie wielu osób, całego środowiska SPP. To wartościowi ludzie, tworzący grupę, na której można polegać. Ale mogąc wymienić tylko trzy osoby pominęłam Krzysztofa Biskupskiego, Dorotę Kossakowską, Małgosię Widerę, Kasię Wall czy Józefa Moczuło, który się do mnie przekonał, choć na początku był raczej sceptycznie nastawiony. Dzięki nim wszystkim dostrzegłam znaczenie pojęcia odpowiedzialności w pracy samorządowej, wiem, że trzeba nauczyć się współpracować z wieloma osobami, jeśli się chce osiągnąć zamierzony cel. I nie wolno nikogo pochopnie oceniać, zanim się go bliżej nie pozna.

Jaki jest najbliższy cel Elizy Kurzeli?

Zdobyć tytuł doktora nauk prawnych. W październiku rozpoczynam studia doktoranckie w Bałtyckim Uniwersytecie Federalnym imienia Immanuela Kanta w Kaliningradzie. Jestem szczęśliwa, pełna optymizmu i mam poczucie, że znalazłam się właśnie w wyjątkowym momencie mojego życia.

Artykuły, które również mogą Cię zainteresować: