Logo facebook - Ikona Logo instagram - Ikona Logo youtube - Ikona Logo spotify - Ikona
zpruszkowa.pl logo

Ekspert: 15 razy usuwaliśmy tamę, ale bobry ją odbudowują. Zostawmy je w spokoju

Sławomir BUKOWSKI
Przyrodnik proponuje zainstalować na stałe rury pod tamą, żeby zapewnić dopływ wody do parku Potulickich. Społecznik Arek Gębicz uważa ten pomysł za duży błąd.
Bobr
Ilustracja: Bobr

Na poniedziałkowym posiedzeniu Komisji Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska gościem był Piotr Burgiełł z firmy Ekoconsulting, który na zlecenie Urzędu Miasta Pruszkowa próbuje rozwiązać problem rodziny bobrów zadomowionej na kanałku doprowadzającym wodę do stawów w parku Potulickich. Ekspert opowiadał o podjętych do tej pory działaniach mających przepłoszyć gryzonie. Od 1 sierpnia, kiedy na podstawie zgody udzielonej przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska rozbiórka tamy stała się możliwa, czynność tę przeprowadzono aż 15 razy! Z marnym skutkiem – bobry potrzebowały zawsze jednej nocy, żeby budowlę odtworzyć. Zaczęły nawet pracować w dzień, co znaczy, że są zdeterminowane i coraz mniej boją się ludzi. Nadzieja, że w końcu się zniechęcą i wyniosą w bardziej gościnne dla nich tereny, prysła.

– Moim zdaniem kontynuowanie takich działań jest bez sensu – skwitowal Piotr Burgiełł. Co proponuje? Zainstalować na stałe urządzenia nazywane Clemson. To długie rury wpuszczone w tamę, perforowane (każda ma 120 otworów), umożliwiające przepływ wody, bo bobry nie są w stanie ich zatkać. Co więcej, poziom wody przed tamą zbytnio nie opada, więc zwierzaki nie są zainteresowane podejmowaniem walki z rurami. Tak więc i bóbr będzie syty, i stawy w parku całe, czyli napełnione wodą. – Proponuję nauczyć się żyć z bobrami, uczynić z nich atut, a nawet postawić tablice edukacyjne przy ścieżce – powiedział Burgiełł.

Wytłumaczył też, dlaczego w grę nie wchodzą inne rozwiązania. Odłowienie bobrów jest możliwe, jednak wymagałoby znalezienia podmiotu, który bobrzą rodzinę przyjmie, na przykład nadleśnictwo. Problem w tym, że tych gryzoni nikt w Polsce nie chce, bo wszędzie powodują szkody. A co do odstrzału zwierząt – w terenie miejskim, w pobliżu zabudowy mieszkaniowej, to nie tylko niebezpieczne, ale wręcz uzyskanie zgody byłoby niemożliwe.

Piotr Burgiełł polemizował z opiniami pojawiającymi się w przestrzeni publicznej, że powodem niskiego stanu wody w stawach i jej złej jakości jest wyłącznie bobrza tama. Winowajcami, jego zdaniem, są przede wszystkim urządzenia wodne, których stan „jest agonalny” – jaz na Utracie oraz tzw. mnich na dużym stawie spuszczający nadmiar wody do rzeki. Winę mają też ponosić wędkarze, który zarybiają stawy głównie karpiem, gatunkiem nieprzystosowanym do życia w płytkiej wodzie. – Karpie ryją w dnie, uruchamiają osady powodując eutrofizację zbiornika – powiedział Burgieł. Eutrofizacja to mówiąc prostym językiem „użyźnianie” wody, co przyspiesza rozrost glonów pochłaniających tlen (czyli „kwitnienie” stawu) i w efekcie śmierć ryb, które się duszą.

Z opiniami przyrodnika kompletnie nie zgadza się pruszkowski społecznik Arek Gębicz. – Wszystko co powiedział ekspert to bzdury, on zna się na bobrach, ale nie zna na przepływach wody – skwitował. – Projektant tego sztucznego układu, jakim są stawy w parku Potulickich, nie przewidział przeszkody w postaci tamy bobra. Gdy woda przestaje płynąć, cały system przestaje sobie radzić. Zamiast stawiać tablicę edukacyjną przy tamie postawmy tablicę przy dużym stawie z napisem: „Te ryby zdechły, bo bóbr był ważniejszy”.

Gębicz polemizował ze stwierdzeniem, że bobrów nie da się przepłoszyć. Wystarczyłoby kilka nocy z rzędu chodzić w pobliżu rozebranej tamy i robić hałas, żeby bobry nie miały szans podjąć jej odbudowy i w końcu by się wyniosły. Jego zdaniem, rury Clemson zainstalowane w tamie nie zapewnią wystarczającego przepływu, żeby uratować życie w stawach.

– Pan Gębicz nie ma wiedzy na temat zachowywania się wody w środowisku – replikował Piotr Burgiełł. Wskazał na tzw. retencję gruntową, która pełni dużą rolę w utrzymywaniu poziomu wody w parku – były lata, że doprowadzalnik niemal wysychał, mimo to w stawach nadal była woda i żyły ryby. Podkreślał, że metody pomiarów stosowane przez społecznika nie mają naukowej podbudowy. Jeszcze raz wskazał na negatywną z jego perspektywy rolę wędkarzy. – Bobry są gatunkiem naturalnym, ustawowo chronionym, tymczasem ryby są introdukowane. Karpie wpuszcza się nie po, żeby zasiliły ekosystem, tylko żeby je potem odłowić, a to gatunek mocno przyczyniający się do zakwitania wody – mówił. – Stawy w naszym parku to w rzeczywiście zamulona kałuża, pozbawiona roślinności wodnej. Karp nie jest dobrym gatunkiem dla tego płytkiego, sztucznego układu.

Burgiełł dodał, że rozmawia z Wydziałem Ochrony Środowiska na temat możliwości zainstalowania aeratorów, czyli urządzeń sztucznie natleniających stawy latem. Jest przekonany, że rury Clemson w tamie umożliwią wystarczającą cyrkulację wody, żeby ekosystem w parku był w stanie funkcjonować mimo bytowania bobrzej rodziny. Negocjuje też z Polskim Związkiem Wędkarskim ograniczenie ilości karpi wpuszczanych do stawów na rzecz innych gatunków ryb, w tym drapieżnych, przede wszystkim szczupaków.

Żaden z radnych nawet nie próbował rozsądzić, czy rację ma Arek Gębicz, czy zaproszony ekspert. Jedno nie ulega wątpliwości: pod presją zawziętego społecznika urząd miasta wreszcie na poważnie zajął się problem parku Potulickich i szuka rozwiązań, żeby zapobiegać śnięciu ryb. Owszem, odbywa się to w atmosferze totalnej wojny Gębicza z Wydziałem Ochrony Środowiska. Najważniejsze jednak, że urzędnicy w końcu zrozumieli, że zaniedbany przez lata park Potulickich to oczko w głowie nie tylko aktywisty, ale i tysięcy mieszkańców, którym zależy na ratowaniu tego skarbu naszego miasta.

Artykuły, które również mogą Cię zainteresować:

REDAKCJA POLECA
Rada Gminy Michałowice będzie obradować nad przystąpieniem do miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla obszaru "Sokołów, Suchy Las" Gospodarka Przestrzenna

Mieszkańcy Pęcic kontra hale magazynowe. Dziś ważne głosowanie

Konstanty CHODKOWSKI

Rada Gminy Michałowice będzie dziś obradować nad przystąpieniem do planu zagospodarowania terenu na styku Sokołowa i Pęcic. Mieszkańcy obawiają się skutków budowy hali magazynowej w sąsiedztwie ich działek. Na szali jest spokój i komfort życia w Pęcicach. W tle duże pieniądze i wątpliwości co do czystości intencji jednego z radnych.