Deweloperzy kontra miasto
„To jest skandal! To jest urzędnicza buta rozdęta do niewyobrażalnych rozmiarów! To jest łamanie prawa!” – pisał na fejsbukowym forum Pruszkowa Arek Gębicz. I choć mieszkaniec ulicy Krętej znany jest ze skłonności do egzaltacji, w tym przypadku jego zdenerwowanie jest całkowicie usprawiedliwione. Poszło o zdarzenia, które rozegrały się w Urzędzie Miasta Pruszkowa. Dwóch radnych Koalicji Obywatelskiej: Piotr Bąk (zarazem wiceprzewodniczący rady miasta) i Edgar Czop poszli do Wydziału Architektury zapoznać się z dokumentacją dotyczącą planowanej budowy apartamentowca przy w rejonie ulic Pawiej i Lipowej, na skraju parku Potulickich. I zderzyli się ze ścianą, a konkretnie z urzędnikiem. Ten najpierw zażądał od nich zgody prezydenta, potem przewodniczącego rady miasta, a w końcu po konsultacji z prawnikiem udostępnił akta, ale nie zezwolił na kserowanie czy fotografowanie. To bardzo zaskakujące, bo znowelizowana ustawa o samorządzie gminny daje dziś radnym możliwość wglądu do dokumentacji w urzędzie – o ile nie narusza to dóbr osobistych innych osób. Radny ma prawo do uzyskiwania informacji i materiałów, wstępu do pomieszczeń, w których znajdują się te informacje i materiały oraz wglądu w działalność urzędu gminy, a także spółek z udziałem gminy. – Złożymy interpelację w tej sprawie – zapowiada Piotr Bąk.
O ile zachowanie urzędnika można uznać za bulwersujące (może nie zauważył zmiany prawa, może nie został przeszkolony, a może przywykł przez ostatnie 20 lat, że urząd to zamknięta twierdza), o tyle sprawa, którą próbują prześwietlić radni, jest wyjątkowo kontrowersyjna. Chodzi oplany budowy apartamentowca na obrzeżach parku Potulickich, a z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca – już na jego terenie. Na obszarze zalewowym, na terenach cennych przyrodniczo. Budynek ma mieć nawet dwie kondygnacje pod ziemiąi do czterech nad. Powstanie kolos, który może naruszyć skomplikowane i delikatne stosunki wodne parku – ostoi dzikiego ptactwa i najcenniejszego w Pruszkowie terenu rekreacyjnego.
Działka przy Pawiej nie jest objęta miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. A więc można stawiać tam niemal wszystko. Inwestor już raz wystąpił o tzw. wuzetkę, czyli wydanie warunków zabudowy, i dostał ją od poprzedniego wiceprezydenta Andrzeja Kurzeli. Ważność wuzetki automatycznie wygasła wraz z nowelizacją Prawa wodnego. Teraz inwestor ponownie się o nią ubiega. Czy urząd miasta jest w stanie zablokować inwestycję? – Nie jesteśmy od blokowania, my musimy poruszać się w granicach prawa i je stosować. Nie dysponuję żadnymi narzędziami prawnymi, aby warunków zabudowy nie wydać. Będę musiał to zrobić – mówi odpowiedzialny za inwestycje w Pruszkowie wiceprezydent Konrad Sipiera. – Wydanie dokumentu nie jest równoznaczne z tym, że budynek powstanie. Inwestor musi uzyskać jeszcze prawomocne pozwolenie na budowę, a z tym wiąże się zdobycie skomplikowanych pozwoleń – uspokaja.
Plany inwestora można by przeciąć uchwalając szybko dla tego miejsca plan zagospodarowania. I tu niestety sprawa się komplikuje. Bo plan musi być zgodny z nadrzędnym dokumentem, jakim jest „Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego miasta”. A ten, przygotowany jeszcze przez poprzednią ekipę rządzącą Pruszkowem, został uchylony przez wojewodę z powodu błędów proceduralnych. Nie wszedł w życie. – Obowiązuje stare studium, w którym teren przy Lipowej zarezerwowany jest pod Trasę Książąt Mazowieckich, o której od dawna wiadomo, że nie powstanie – mówi Konrad Sipiera. – Dlatego ja nie mam wyjścia, będę musiał warunki zabudowy wydać.
Na jednej szali park, dzika przyroda i broniący jej mieszkańcy. Na drugiej deweloper i jego pieniądze. Właśnie jesteśmy świadkami próby sił, jakiej w Pruszkowie już dawno nie było. To nie jest mały lokalny spór. Ta sprawa może na lata zdefiniować politykę rozwoju miasta.
Możliwość zapobieżenia inwestycji teoretycznie jest: wykup działki przez miasto. Wiceprezydent ją jednak odrzuca. – Może lepiej pieniądze, które poszłyby nawykup, przeznaczyć na potrzebne mieszkańcom inwestycje, na przykład na budowę wodnego placu zabaw w tym rejonie – mówi. A czy jego samego nie bulwersuje wizja wycinki drzew i ingerencji w przyrodę? Sipiera: – Jestem mieszkańcem Pruszkowa i jako mieszkaniec jestem za ochroną terenów zielonych. Ale jako urzędnik muszę przestrzegać prawa. Będziemy poprawiać studium, które rok temu zostało uchylone, żeby lepiej chroniło przyrodę w całym mieście, bo w mojej ocenie zapisy, które tam się znajdują, tego nie gwarantują – mówi.
Obecne władze Pruszkowa znalazły się między młotem o kowadłem. Informacja o planach budowy apartamentowca przy Pawiej rozgrzała opinię publiczną, a na urząd miasta sypią się gromy, że nie dba o interesy mieszkańców. Zresztą Paweł Makuch wygrał wybory szermując hasłami o powstrzymaniu betonowania miasta. Konrad Sipiera w wywiadzie na początku tegoroku mówił: „Mam doświadczenie z czasów prowadzenia własnej działalności gospodarczej, kiedy współpracowałem z największymi funduszami inwestycyjnymi w kraju, gdzie byłem odpowiedzialny za sprawy związane w inwestycjami w nieruchomości. Właśnie dzięki temu jestem wymagającym partnerem dla deweloperów, którzy zaczęli przychodzić do mnie w sprawie planowanych inwestycji w Pruszkowie. Doskonale wiem, co chcieliby dostać, ale też wiem, co zrobić, żeby w pewnym momencie powiedzieć im: stop. Nowe inwestycje będą teraz realizowane na warunkach miasta, a nie deweloperów. Te interesy nie są ze sobą sprzeczne, ale trzeba je pogodzić ze sobą (…) Musimy zacząć zmieniać wizerunek miasta. W kampanii wyborczej mówiliśmy o tym obaj, i Paweł Makuch, i ja”.
Jeżeli inwestor dostanie od urzędutzw. wuzetkę, budowany podczas kampanii i w pierwszych miesiącach urzędowaniawizerunek nowej ekipy – stojącej zawsze po stronie mieszkańców – legnie wgruzach. Prezydent i jego zastępca będą musieli zmierzyć się z oskarżeniami, żerzucali słowa na wiatr, że betonowanie miasta trwa, a tym razem odbywa się tonawet kosztem pięknego, zabytkowego parku. Ciężko będzie wytłumaczyć ludziom, że przepisy czasem wyboru nie dają. No chyba że w urzędzie wymyślona zostanie ścieżka postępowania, pozwalająca nie dopuścić do budowy już po wydaniu wuzetki. Ale czy to w ogóle możliwe?
Wiceprezydent, zapewne po to aby ocieplić swój wizerunek i pokazać, że jednak wywiązuje się z obietnic, pochwalił się w mediach społecznościowych, że próbuje ochronić przed nadmierną zabudową zabytkowy pałacyk Teichwelda po dawnym Porcelicie – inwestor chce postawić jeszcze jeden blok tuż obok, dlatego wiceprezydent wystąpił z wnioskiem do wojewódzkiego konserwatora zabytków, aby ochroną objęta została także zadrzewiona działka wokół pałacyku, co uniemożliwiłoby inwestycję, albo zmniejszyło jej skalę. Działaniom Konrada Sipiery można tylko przyklasnąć, jednak oczy opinii publicznej i tak skierowane będą teraz na ulicę Pawią.
W środę 17 lipca głos zabrał takżesam prezydent Paweł Makuch. W krótkim filmiku w mediach społecznościowych powiedział, że warunki zabudowy wydane przez poprzednią ekipę dla inwestycji wrejonie Lipowej i Pawiej były analizowane przez kontrolerów NIK, a urząd miasta właśnie zapoznaje się z protokołem pokontrolnym. Powiedział, że działka jest prywatna i obiecał, że wszystkie działania urzędników w tej sprawie będą transparentne.
Niechęć do działań deweloperów w Pruszkowie jest duża, ale oni solidnie sobie na nią zapracowali. Ich działaniom przyświeca jeden cel – zysk. Wybudować jak najtaniej, sprzedać jak najdrożej. W południowej części Pruszkowa powstały wielotysięczne osiedla bez dobrych dróg dojazdowych, bez szkół, przedszkoli i żłobków – bo od budowy infrastruktury i bazy oświatowej jest samorząd. A miasto w ostatnich latach z inwestycjami w tym zakresie się spóźniało, czego efektem jest dramatyczny brak miejsc w żłobkach i ogromne problemy z rekrutacją do przedszkoli. Znam mieszkankę, która mieszka wcentrum, ale jej dziecko przed rokiem zostało przyjęte do przedszkola…. przy ulicyJarzynowej na Bąkach. „Byłam w szoku, ale jedyne, co mogłam zrobić, to zrezygnować i zapisać je do prywatnej placówki, gdzie muszę płacić ogromne pieniądze. Nie wyobrażałam sobie codziennego zawożenia dziecka z centrum na peryferia, gdzie nie ma nawet jak dotrzeć komunikacją miejską” – tłumaczyła.
Powstrzymanie presji deweloperskiej nie jest więc tylko kwestią wywiązania się z wyborczych obietnic, ale po prostu koniecznością – mieszkańcy mają prawo dostępu do infrastruktury miejskiej na cywilizowanym poziomie. A z tym dostępem od wielu lat było coraz gorzej.
Kto straci, jeśli apartamentowiec przy Pawiej jednak powstanie? Mieszkańcy sąsiednich bloków, którym pogorszy się dojazd do domów i stracą sąsiedztwo urokliwej przyrody. Wszyscy pruszkowiacy, bo ubędzie terenów zielonych. Może stracić przyroda – skalę zagrożenia trudno wtej chwili precyzyjnie określić. Politycznie oberwą prezydent i jego zastępca – za to że nie wywiązali się z obietnic. Straci Pruszków jako całe miasto – przybędzie kolejny dowód na to, że o jego rozwoju decydują nastawieni na zysk prywatni przedsiębiorcy, a nie urbaniści, mieszkańcy, czy choćby lokalne władze. A kto zyska? W tym przypadku tylko jeden podmiot: deweloper.