„Czy pan mnie nagrywa?”. Film z Pruszkowa został już odtworzony 136 tysięcy razy
Tego filmu nikt nie planował. Nie było scenariusza. To miała być standardowa komisja z udziałem grupy zainteresowanych mieszkańców. Co prawda pierwsza po dwuletnich obradach w trybie zdalnym, ale nastawiona na merytoryczną dyskusję.
21 listopada w planie pracy Komisji Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska nie było tematu parku Potulickich, jednak grupa mieszkańców, aktywistów i dziennikarzy przyszła do małej salki przy ulicy Kraszewskiego, żeby zadać kilka pytań naczelniczce Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Pruszkowa Elżbiecie Jakubczak-Garczyńskiej. Pani naczelnik miała tego dnia referować raport z wykonania Programu Ochrony Środowiska. Idealna okazja do rozmowy na tematy związane z pruszkowską przyrodą.
Dlaczego mieszkańcy chcieli pytać o park? Po pierwsze dlatego, że od kilku dni społecznik Arek Gębicz zamieszczał alarmistyczne relacje z nieprawidłowego – jego zdaniem – sposobu odmulania kanałów zasilających stawy. Po drugie dlatego, że na zainteresowanie radnych parkiem Potulickich nie ma za bardzo co liczyć. Nadzwyczajna komisja ds. problemów hydrologicznych w ciągu pół roku spotkała się zaledwie raz. Pozostali radni też niespecjalnie angażują się w społeczny nadzór nad pracami prowadzonymi w zapuszczonym i zaniedbanym, ale wciąż najpiękniejszym zakątku Pruszkowa. Mówiąc wprost: skoro radni mają ważniejsze problemy, mieszkańcy biorą sprawy w swoje ręce. Wysyłają mejle, zadają pytania, aranżują spotkania w terenie. I przychodzą na komisje rady miasta, by spróbować rozwiać wątpliwości.
Warto tutaj dodać, że dwójka radnych z Komisji Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska to jednocześnie członkowie komisji ds. problemów hydrologicznych: Olgierd Lewan (SPP) i Dorota Kossakowska (KO). To oni powinni zajmować się parkiem Potulickich z racji obowiązków wynikających ze sprawowania mandatu. Ale zdaniem części aktywistów – tematu parku unikają jak ognia. Właśnie dlatego mieszkańcy postanowili pojawić się z zestawem pytań o stawy, doprowadzalnik, prowadzone tam prace, bobry, zepsuty jaz na Utracie.
Nikt nie zakładał, że emocje będą eskalować. Na stole leżał dyktafon, mieszkańcy robili zdjęcia. Sytuacja zmieniła się, gdy Arek Gębicz postawił na stole telefon z obiektywem nakierowanym na radnych. Wtedy naczelnik Garczyńska zadała sławne już w Polsce pytanie: „Przepraszam, czy pan mnie nagrywa? A dlaczego?", a ono uruchomiło nerwową reakcję przewodniczącego komisji Karola Chlebińskiego (SPP) oraz Doroty Kossakowskiej. Mieszkańcy dowiedzieli się, że powinni uprzedzać o zamiarze rejestracji obrad oraz że są źle wychowani.
Kto nie miał jeszcze szansy zobaczyć tego na filmie, może obejrzeć TUTAJ.
Gdy radni powiedzieli już mieszkańcom wszystko, co o nich myślą, można było zadawać pytania o park. Jednak po wyjściu z komisji zaczęliśmy analizować incydent. Co sprowokowało radnych do emocjonalnego ataku? Co mogło leżeć u podstaw próby powstrzymania rejestracji obrad? Przecież sama Konstytucja RP w artykule 61 gwarantuje każdemu obywatelowi prawo wstępu na dowolną sesję rady gminy w Polsce, na dowolną komisję, z możliwością rejestracji obrazu i dźwięku. Nie trzeba prosić o zgodę. To jedno z gwarantowanych konstytucyjnie praw. Dlaczego ktokolwiek miałby uprzedzać radnych o korzystaniu z uprawnienia zapisanego w ustawie zasadniczej?
W redakcji zpruszkowa.pl zapada decyzja: publikujemy fragment nagrania zrobionego przez Arka Gębicza. Dokładamy napisy, żeby film można było oglądać bez dźwięku, poza tym ułatwią one zrozumienie niektórych wypowiedzi. Następnego dnia po komisji wrzucamy film na fejsbukowy profil Jestem z Pruszkowa.
Tematy polityczne – a filmowy zapis komisji za taki uważamy – cieszą się w Pruszkowie umiarkowanym zainteresowaniem. Jest grupa mieszkańców śledzących przepychanki na linii prezydent – radni, ale zdecydowaną większość pruszkowian polityka zwyczajnie nudzi, a przynajmniej nie przywiązują do niej większej wagi. Spodziewamy się, że film dotrze do kilku tysięcy, w najlepszym razie kilkunastu tysięcy odbiorców. Pojawi się trochę komentarzy, a po kilku dniach zostanie „przykryty” – jak to określają dziennikarze – kolejnymi tematami.
Przez pierwsze 3 dni film oglądany jest zgodnie z naszymi przypuszczeniami. Jednak potem zaczyna dziać się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wskaźniki dostarczane nam przez Facebooka zaczynają szybować. Dwadzieścia tysięcy odtworzeń, trzydzieści tysięcy, pięćdziesiąt. Przy osiemdziesięciu obstawiamy, że to maksymalny zasięg, który okazał się imponujący. Ale wkrótce licznik pokazuje sto tysięcy. I nie zatrzymuje się.
Pod postem pojawiają się dziesiątki komentarzy. Przybywa udostępnień. Analizujemy, kto podaje go dalej. To między innymi aktywiści związani z organizacjami zajmującymi się walką o transparentność i jawność życia publicznego. 99 proc. komentarzy pod postem na profilu Jestem z Pruszkowa to solidna krytyka radnych. Dużą część z nich usuwamy, bo pełne są wulgaryzmów i wyjątkowo obraźliwych epitetów pod adresem samorządowców. Internauci najczęściej pytają: Co ci ludzie mają do ukrycia? Czego się boją? Radzą, by nagrywać ich jak najczęściej. Przypominają, że obrady komisji są jawne.
Film staje się viralem, udostępniają go kolejne osoby. Krąży po kraju. Ale to raczej nie powód do dumy. Polacy widzą antyobywatelskie oblicze samorządu lokalnego, nieprzyjazne, wrogie idei jawności, nierespektujące konstytucyjnie gwarantowanych praw. To oblicze komisji Rady Miasta Pruszkowa kierowanej przez radnego Chlebińskiego.
Od publikacji filmu minął ponad tydzień. Ze strony jego „bohaterów” reakcji nie ma. Żaden nie zdobył się komentarz czy choćby próbę wytłumaczenia swojego zachowania. Wygląda, jakby przyjęli strategię przeczekania.
Tymczasem film wciąż zdobywa w Polsce popularność. 136 tysięcy odtworzeń, ale zasięg postu z nim dosłownie zwala z nóg: 225 tysięcy! Tylu internautom Facebook do tej pory go wyświetlił. Ćwierć miliona jest tuż-tuż.