Czy czeka nas referendum o odwołanie Prezydenta?
Obowiązek sporządzania raportu o stanie gminy i głosowania nad wotum zaufania dla prezydenta miasta to novum w polskim prawie. Jak zadziałał w Pruszkowie? I jakie konsekwencje niesie na przyszłość?
Bieżąca kadencja samorządów przebiega w cieniu reformy, jaką niedawno uchwalił Sejm. Gros prawników ocenia ją jako jedną z najbardziej udanych, spośród wszystkich przeforsowanych przez obecny rząd i większośc parlamentarną. Wprowadzono wiele zapisów faktycznie demokratyzujących prace samorządów, jak na przykład obowiązek rejestracji sesji rad gmin, konieczność publikowania wykazów z głosowań czy inicjatywę uchwałodawczą mieszkańców. Nie uniknięto jednak problematycznych nowinek, do których niewątpliwie zalicza się samorządowe wotum zaufania.
W procesie tworzenia prawa ustawodawcy przyświecały dwie intencje. Po pierwsze, wobec pomysłu na wydłużenie kadencji samorządów z czterech do pięciu lat, należało pochylić się nad dodatkowymi możliwościami skrócenia jej przed upływem terminu. Wysnuto więc pomysł samorządowego wotum zaufania, nad którym radni w gminach mieliby głosować co roku. Jeśli urzędujący wójt, burmistrz lub prezydent, nie otrzyma go przez dwa lata z rzędu, przed radnymi otwiera się możliwość uchwalenia referendum o odwołanie włodarza bezwzględną większością głosów (a nie większością ⅗, jak w przypadku głosowania ad hoc).
Po drugie, chodziło o wyniesienie dyskusji politycznej poza debatę o wykonaniu budżetu i głosowanie nad absolutorium. Innymi słowy, ustawodawca stworzył samorządowcom dedykowany ring polityczny. W zamyśle, dyskusje prowadzone przy rozliczaniu budżetu mają być teraz wolne od dyskursu politycznego. A komu on przeszkadzał? Tego nie wie nikt.
Do tej pory rady gmin miały możliwość ułatwionego przeforsowania referendum nie co dwa lata, a co roku – przez odrzucenie wniosku o udzielenie absolutorium włodarzowi. Z tym tylko, że do uchwalenia referendum na skutek nieudzielenia absolutorium trzeba spełnić o wiele więcej przesłanek formalnych. Rada nie może więc przegłosować referendum zupełnie arbitralnie. Nowe prawo otworzyło przed radami możliwość stawiania wójtów, burmistrzów i prezydentów pod ścianą dokładnie co dwa lata. Wystarczy dwa razy z rzędu nie zagłosować “za” i kryzys gotowy.
Tam, gdzie wójtowie, burmistrzowie i prezydenci mogą liczyć na stabilną większość w radach, wotum zaufania przegłosowano bez problemów
Ubiegłe dwa tygodnie minęły w Polsce pod znakiem głosowań nad wotum zaufania dla włodarzy gmin. Z obserwacji ich przebiegu wyłania się dość logiczna tendencja: tam, gdzie wójtowie, burmistrzowie i prezydenci mogą liczyć na stabilną większość w radach, wotum zaufania przegłosowano bez problemów. Tam z kolei, gdzie włodarze zastali układ polityczny in statu nascendi (łac. w trakcie powstawania), wotum zwykle nie było przegłosowywane. Przede wszystkim dotyczyło to tych gmin, w których nowy wójt (burmistrz, prezydent) urzęduje w swojej pierwszej kadencji. Wtedy bowiem najczęściej zachodzi w samorządzie zjawisko kohabitacji czyli takiej sytuacji, w której włodarz reprezentuje ugrupowanie przeciwne do ugrupowania stanowiącego większość w radzie (statystycznie do pełnej zmiany status quo w radzie potrzebne są dwie kadencje, więcej przy ordynacji większościowej).
Dlaczego tak się dzieje? To proste! Z politycznego punktu widzenia, jedynymi faktycznymi beneficjentami uchwalenia wotum zaufania dla włodarza są członkowie jego ugrupowania, bądź ugrupowań koalicyjnych. W każdym innym przypadku rada będzie wolała dać sobie prezent w postaci możliwości łatwiejszego przeforsowania referendum za rok. Referendum zaś – bez względu na to, czy będzie skuteczne, czy nie – jest jednym z poważniejszych ciosów wizerunkowych, jakie można zadać w polityce lokalnej. Niezwykle rzadko zdarza się sytuacja, w której wójt wybierany jest ponownie po upływie kadencji, w której przeciwko niemu przeprowadzono referendum. Można więc powiedzieć, że sam fakt poddania jego urzędowania pod wątpliwość działa jak “polityczny pocałunek śmierci”.
Za rok o tej samej porze, prezydent Paweł Makuch znajdzie się w sytuacji, w której od referendum będą go dzieliły dwa głosowania
Jeśli więc rada chce mieć pod ręką kieszonkową broń do zastraszania wójta (burmistrza, prezydenta), to głosowanie nad wotum zaufania jest najlepszym momentem na jej zakup. Dokładnie ten schemat został odtworzony w Pruszkowie. Za rok o tej samej porze, prezydent Makuch znajdzie się w sytuacji, w której od referendum będą go dzieliły dwa głosowania w radzie. Jedno nad (nie)udzieleniem mu wotum zaufania i powtórne, nad przeprowadzeniem referendum o jego odwołanie. Prezydent ma więc tylko 12 miesięcy na zdecydowanie w którym ugrupowaniu widzi partnera do ocalenia następnych dwóch lat jego kadencji (za kolejne dwa lata historia może się powtórzyć).
Podział mandatów jest jednak dość patowy. Utrzymanie stabilnej większości w Pruszkowie wymaga porozumienia aż trzech ugrupowań. Niestety jednak, zdolność koalicyjną każdego z nich należałoby wycenić na 1. Oznacza to, że dla każdego komitetu w radzie istnieje tylko jeden potencjalny partner koalicyjny. Mamy więc pat, w którego rozwiązaniu referendum o odwołanie prezydenta raczej nie pomoże. Ktokolwiek bowiem wygra przedterminowe wybory, stanie ponownie przed tym samym problemem: jak z dostępnych zasobów “ulepić” radę, która nie odwoła go po dwóch latach?