„Biała księga hańby”, czyli jak miasto i powiat zawiodły mieszkańców
Arek Gębicz opublikował zestaw dokumentów pokazujących jego bezskuteczną walkę o powstrzymanie budowy apartamentowca przy parku Potulickich.
Niewiele spraw tak mocno ogniskuje uwagę mieszkańców Pruszkowa. I niewiele jest takich, w których wiara ludzi rozbija się w zderzeniu z bezwzględnym i bezdusznym aparatem lokalnej administracji.
Na skraju parku Potulickich w Pruszkowie, w rejonie ulicy Pawiej, ma stanąć ogromny blok. 85 mieszkań, do tego 110 miejsc parkingowych na poziomie gruntu i w podziemnym garażu. Czy potężna inwestycja, wymagająca głębokich wykopów, gdy po sąsiedzku znajdują się parkowe stawy, wpłynie negatywnie na lokalny ekosystem? Odpowiedź wydaje się oczywista. Nie wiemy tylko, jak głębokie nastąpią zmiany. W najbardziej pesymistycznym wariancie dojdzie do obniżenia poziomu wody, emigracji dzikiego ptactwa, które tam gniazduje. Jednym słowem – parkowi, który jest skarbem Pruszkowa, grozi utrata części jego walorów. Już dziś roślinność i zwierzęta cierpią z powodu corocznej suszy. Intensywna zabudowa w sąsiedztwie może niestety przyspieszyć degradację cennego, chronionego obszaru.
Oczywistym obowiązkiem całej społeczności lokalnej jest ochrona miejsca stanowiącego element miejskiej tożsamości. Problem w tym, że urzędy reprezentujące mieszkańców wydały decyzje na przekór ich oczekiwaniom – spełniając oczekiwania dewelopera.
Protest przeciwko planowanej budowie trwa już kilka lat, jego uczestnikami są przede wszystkim mieszkańcy bloków w rejonie studni oligoceńskiej przy ulicy Lipowej. Domagali się od prezydenta Jana Starzyńskiego przygotowania planu zagospodarowania uniemożliwiającego lokowanie w tym miejscu potężnych inwestycji. Prosili o pomoc radnych Samorządowego Porozumienia Pruszkowa, ugrupowania, które przez lata sprawowało rządy w mieście. Na próżno. Okazało się też, że zmiana władzy, do której doszło w 2018 roku, nie zmieniła nastawienia urzędu miasta do inwestora.
W 2019 roku na czele społecznego protestu stanął Arek Gębicz, społecznik słynący z ciętego języka i czasem nadmiernie dosadnych komentarzy zamieszczanych w mediach społecznościowych. Zasypał instytucje mogące powstrzymać budowę pismami, w których wykazywał nielogiczność i nieprecyzyjność rozmaitych zapisów w dokumentach, jakie urzędnicy z uporem godnym lepszej sprawy interpretowali na korzyść dewelopera. Zdobył mapy, z których wynika, że inwestor powinien zdobyć szereg uzgodnień, że fragment inwestycji zahacza o chroniony obszar. Od wszystkich drzwi odszedł z kwitkiem. Najpierw wiceprezydent Pruszkowa Konrad Sipiera wydał deweloperowi tak zwane warunki zabudowy, pozwalające uruchomić procedurę uzyskiwania pozwolenia na budowę, następnie starosta Krzysztof Rymuza wydał pozwolenie.
„Osobiście i w imieniu Stowarzyszenia Za Pruszków! wykorzystaliśmy wszystkie dostępne drogi formalne, by zatrzymać inwestycję. Mimo oczywistości dowodów i przedstawianych racji nie znaleźliśmy zrozumienia w organach państwa polskiego, które powinny stać na straży porządku prawnego” – podsumowuje Arek Gębicz swoje starania w „Białej księdze hańby”, którą opublikował na profilu założonego przez siebie stowarzyszenia Za Pruszków!
Którego z samorządowców wskazałby dziś jako głównego winnego tego, że inwestor może już budować? – Na etapie decyzji o warunkach zabudowy to Konrad Sipiera, odpowiedzialny za infrastrukturę. Poświęcając jeden promil czasu, który my poświęciliśmy na zablokowanie budowy, mógł zażegnać niebezpieczeństwo zabudowy tego terenu na zawsze. Dokumenty wskazują, że bardzo się starał, aby nie dostrzegać nieprawidłowości i niegodziwości, które wokół tej sprawy się wydarzyły. Oczywiście, jego odpowiedzialność w żadnym stopniu nie umniejsza odpowiedzialności kierowniczej prezydenta Pawła Makucha oraz ekipy Jana Starzyńskiego – odpowiada Gębicz. – Na etapie pozwolenia na budowę to starosta Krzysztof Rymuza. Powinien był wychwycić niezgodność decyzji o warunkach zabudowy z wymaganiami prawa budowlanego. Powinien był zauważyć brak uzgodnienia z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska inwestycji, która odbywa się częściowo na terenie objętym ustawową ochroną. Zauważył co prawda, że istnieją wątpliwości co do roli konserwatora zabytków w sprawie i zadał mu pytania. Niestety, nie czekając na odpowiedź wydał pozwolenie na budowę.
Czy widzi jeszcze jakąkolwiek szansę na zablokowanie budowy bloku przy parku? – Tego nie da się ocenić procentowo, sprawa jest zerojedynkowa. Dopóki organy państwa są ślepe i nie zauważają oczywistych krytycznych błędów formalnych w decyzjach, szansa wynosi zero. Jeżeli chociażby jeden organ zauważył jedną nieprawidłowość, cała ta misterna układanka kłamstw zawali się jak domek z kart – dodaje Gębicz.
Co kryje się po pojęciem „układanki kłamstw”? Podstawowym dokumentem w procesie przygotowania inwestycji jest decyzja o warunkach zabudowy, tzw. wuzetka. Urząd Miasta Pruszkowa wydał ją 19 lipca 2019 r. Gębicz wylicza, jakie wady prawne, jego zdaniem, ona posiada: teren inwestycji leży częściowo w granicach Warszawskiego Obszaru Krajobrazu Chronionego; graniczy lub leży częściowo w obszarze zabytku nieruchomego, jakim jest park Potulickich; teren inwestycji nie ma dostępu do drogi publicznej. Co prawda według naczelnik Wydziału Planowania Przestrzennego Krystyny Sławińskiej wschodnia granica obszaru ochrony zabytkowej biegnie po grobli, będącej przedłużeniem ulicy Hubala, jednak z mapy załączonej do opracowania konserwatorskiego pod kierunkiem J. Zawadzkiej-Roman pt. „Ewidencja zabytkowego parku Potulickich w Pruszkowie” wynika, że wschodnia granica ochrony biegnie… w granicach inwestycji! Problem w tym, że urząd miasta konsekwentnie nie chce zauważyć, że taka mapa istnieje. Z kolei starosta, który jest zobligowany do sprawdzenia, czy projekt inwestycji odpowiada wymaganiom zawartym w decyzji o warunkach zabudowy oraz czy spełnia wymagania „innych przepisów”, rozpoczął dialog z konserwatorem zabytków, by wyjaśnić stan prawny i nawet wysłał do niego pytanie, ale… nie czekając na odpowiedź wydał pozwolenie na budowę.
Tymczasem deweloper nie zasypia gruszek w popiele. Szybko wystąpił o zgodę na wycinkę drzew na terenie pod planowaną inwestycją. I zgodę – oczywiście – już dostał. Radny Pruszkowa Edgar Czop (Koalicja Obywatelska) skomentował na swoim fejsbukowym profilu: „Deweloper po raz kolejny pokazał swoją wyższość i będzie zalewał betonem teren przy bardzo cennym przyrodniczo obszarze – parku Potulickich… Odwagi nie pokazał w tej sprawie ani prezydent miasta, ani jego zastępcy, ani inne decyzyjne osoby, które mogły zablokować tę niesamowicie szkodliwą inwestycję. Odwagę okazali wszyscy protestujący (latami) mieszkańcy i osoby zaangażowane w proces blokowania budowy”. Radny zamieścił dokument pokazujący zakres wycinki drzew pod budowę. „I nic tutaj nie dadzą zapewnienia o nasadzeniach zastępczych, bo będą to małe drzewka, które będą potrzebowały dekad, aby wyrosnąć i dostarczać tyle samo tlenu oraz zachowywać tyle samo wody co te wycięte. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że bezmyślność i chęć wzbogacenia się wygrywa nad przyrodą, która jest bardzo delikatna i której nie da się odkupić. Susze, które nadejdą, dadzą się we znaki wszystkim, a brak wody i pustynnienie będą terminami używanymi coraz częściej w Polsce. Zabijamy się sami” – napisał Edgar Czop.
Jaka nauka na przyszłość dla wszystkich mieszkańców Pruszkowa płynie z tej przegranej walki? – Walka zostanie przegrana w momencie, gdy powstanie budynek. Do tego momentu jest czas, aby wszczynać postępowania dotyczące prawomocnych decyzji – precyzuje Arkadiusz Gębicz. – Natomiast nauka jest jedna: nie mieliśmy i nie mamy gospodarza Pruszkowa z prawdziwego zdarzenia. Człowieka bezkompromisowego, który ma wizję zrównoważonego rozwoju miasta i bez strachu ją realizuje, wykorzystując bardzo silną pozycję, jaką daje bycie prezydentem. Za trzy lata wybory. Trzeba mądrze wybrać – kwituje społecznik.
Gębicz nie czeka, aż inwestor ruszy z wycinką i już pisze kolejne pisma. Do prokuratury złożył wniosek o postępowanie w trybie administracyjnym. Do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Warszawie – ponowny wniosek o wszczęcie postępowania. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego poprosił o zbadanie poprawności działań podjętych przez Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Złożył też do prezydenta Pruszkowa i starosty wnioski o wznowienie postępowań w sprawie prawomocnej decyzji o warunkach zabudowy i pozwolenia na budowę. Na żadne z tych pism nie dostał odpowiedzi.