Amstaff sterroryzował Pruszków – atakuje inne psy, próbuje je zabić
– To był czwartek wieczór, 10 października – opowiada nam Aneta Kanigowska, właścicielka sympatycznego psiaka rasy cavalier King Charles spaniel. – Poszłam do punktu DPD przy Kraszewskiego odebrać paczkę. W pewnej chwili usłyszałam skowyt mojego psa. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak amstaff (ten ze zdjęcia, którym ilustrujemy artykuł – przyp. red.) trzyma go za gardło. Instynktownie złapałam lewą ręką za obrożę amstaffa, a prawą zaczęłam bić go po pysku, w nos, krzyczałam. Amstaff puścił, ale następnie postanowił chwycić mojego psa za łapę. Chwycił i rzucał nim jak kukiełką. Ja cały czas go biłam, szarpałam się z nim, odciągałam, krzyczałam.
Amstaff biegał po ulicy sam? – pytamy. – Skądże, był z właścicielem, ale ten stał obok i tylko się przyglądał, nie reagował. W końcu udało mi się oddać psa temu człowiekowi. Gdy zaczął już trzymać go za obrożę, zakręciło mi się w głowie i upadłam na kolana – odpowiada pani Aneta.
Czy agresywny pies był wyprowadzany na smyczy? Kanigowska: – Gdy nas zaatakował, nie miał smyczy, tylko obrożę.
Pruszkowianka pojechała ze swoim psem do weterynarza. Tam dowiedziała się, że jej cavalier miał dużo szczęścia, że przeżył.
Jeszcze tego samego dnia pani Aneta poszła na komendę policji zgłosić zdarzenie, jednak kazano jej przyjść następnego dnia. Zjawiła się ponownie w piątek 11 października, wtedy policja zgłoszenie przyjęła. Kobieta mówi, że zna mężczyznę, którego feralnego dnia wyszedł z amstaffem na spacer. Podaje jego imię i nazwisko.
Ofiar agresywnego psa jest więcej. Rozmawiamy z Julią Tonderą, właścicielką – jak sama mówi – niedużego kundelka. – To wydarzyło się kilka tygodni temu, wieczorem, koło 20 albo 21, było już ciemno. Stałam z moim psem na ulicy Kopernika, pod blokiem, czekałam na kolegę, który miał przyjechać samochodem. W naszym kierunku szła kobieta z amstaffem. Gdy była blisko wyrwał się jej i dopadł mojego psa. Złapałam za smycz amstaffa, ale on jest ogromny i zaczął mnie ciągnąć, nie miałam siły z nim walczyć. Właścicielka amstaffa też próbowała się z nim siłować, długo trwało, zanim udało się go odciągnąć. Potem odeszła, nawet nie przeprosiła za całą sytuację. Mój pies głośno piszczał, na szczęście nie został ranny, bo tego dnia amstaff miał kaganiec. Ale ja tak się z nim naszarpałam, że byłam podrapana – mówi nam Julia Tondera. – Kiedy potem stałam na chodniku i płakałam, podeszła mieszkanka mojego bloku, powiedziała, że właściciele amstaffa są znani na mieście, bo amstaff zagryzł już innego psa.
Tondera jest zdenerwowana, gdy wspomina tamten incydent. – Dlaczego policja przez tyle czasu nic nie zrobiła? Ten pies stwarza zagrożenie. Będzie ulicą szło dziecko z kanapką, on poczuje jedzenie i rzuci się na dzieciaka. Przecież taka sytuacja jest bardzo prawdopodobna – mówi.
O tym, że ofiar amstaffa jest więcej, mówi też Aneta Kanigowska. – Ten pies wiele razy atakował. Znam cztery osoby, które miały z nim do czynienia. Rok temu zagryzł innego psa, posmakował krwi, więc będzie zabijał – mówi.
Władze Pruszkowa: Zajmiemy się tym
Pani Aneta opisała zdarzenie na jednej z pruszkowskich grup dyskusyjnych na Facebooku. Szuka innych ofiar amstaffa. Ale podjęła też starania, żeby nim i jego właścicielami zajęły się odpowiednie służby. Przyszła do urzędu miasta, rozmawiała z wiceprezydentem Michałem Landowskim, ten poprosił ją o przesłanie informacji o zdarzeniu, co pozwoli miastu uruchomić procedury administracyjne.
Czy miasto może w tej sprawie cokolwiek zrobić? – Oczywiście, że tak – mówi portalowi zpruszkowa.pl Michał Landowski. – Gdy otrzymamy zgłoszenie dotyczące braku odpowiedniego nadzoru nad zwierzęciem czy też złych warunków, w jakich zwierzę przebywa, prezydent ma możliwość wszczęcia postępowania i wydania decyzji dotyczącej odbioru zwierzęcia właścicielowi. Wiemy, że postępowanie w tej sprawie prowadzi Komenda Powiatowa Policji w Pruszkowie. Podjęliśmy współpracę z powiatowym lekarzem weterynarii, kontrola wykaże, czy zwierzę jest należycie chowane. Lekarz weterynarii otrzymał też zgłoszenie od mieszkańców i również podjął działania. Jak z kolei wykonałem telefon do policji z prośbą, żeby zbadać zachowanie właścicieli. Miejsce przy ulicy Kraszewskiego, gdzie doszło do jednego ze zdarzeń, jest w zasięgu kamery miejskiego monitoringu. Sprawdzimy nagranie – deklaruje Landowski.
Jeśli kontrola wykaże jakiekolwiek zaniedbania w opiece nad psem, które wylicza art. 6 ust. 2 ustawy o ochronie zwierząt (mogą to być choćby niechlujne warunki bytowe, drażnienie zwierzęcia itp.) prezydent ma możliwość na podstawie art. 7 ust. 1 ustawy wydać decyzję administracyjną dotyczącą czasowego odbioru psa i przekazać go podmiotowi, z którym miasto ma podpisaną stosowną umowę. W naszym przypadku byłoby to Pruszkowskie Stowarzyszenie na Rzecz Zwierząt.
Aneta Kanigowska przesłała już prezydentowi Pruszkowa opis zdarzenia. Dokładnie zrelacjonowała, co ją spotkało. Pisze, że jej pies mocno krwawił po ataku. „Zbiegło się dość dużo osób, które bezpośrednio widziały całe zajście (…) U świadków dopytywałam się, czy dobrze zapamiętałam, że pan właściciel nie zrobił kompletnie nic. I niestety, tak było. Pan (…) stał jak słup soli nie podjął żadnych prób, aby mi pomóc. Kompletnie nic. Kiedy zaczął się oddalać z miejsca zdarzenia przyszło mi do głowy, żeby zrobić jakieś zdjęcia, ale tak trzęsły mi się ręce i ja sama, że zdjęcia wyszły bardzo niewyraźne (…) Mam również screen fragmentu rozmowy po zdarzeniu, w którym przyznaje się (właściciel amstaffa – przyp. red.) niejako do uczestnictwa i pisze, że pobił psa... (…) twierdzi, że pies się zerwał, a smycz pękła. Kiedy jednak trzymałam go za obrożę, żadnej smyczy nie było, a wydaje mi się, że powinien zwisać urwany fragment (…) właściciel nie podjął żadnej, najmniejszej nawet próby pomocy, bełkotał, a kiedy zaczęłam robić zdjęcia – uciekł”.
Pani Aneta pisze dalej do prezydenta: „Pies jest agresywny od dawna. Bez względu na to, czy zagryzł jednego, czy dwa psy, jest to zwierzę które posmakowało krwi i będzie atakować, żeby zabić. Być może był nawet do tego szkolony. Pies stanowi realne zagrożenie dla innych osób i zwierząt. Właściciele nadal chodzą z nim na luźnej smyczy i bez kagańca (…) Dowodów potwierdzających zagrożenie ze strony tego psa jest dużo... ale nikt nie chce słuchać. Nagłośniłam i nagłaśniam tę sprawę, ponieważ jako zwykły, szary obywatel niewiele mogę zrobić”.
Pies pani Anety wabi się Shingo, powoli dochodzi do siebie po ataku amstaffa
Co zrobiła pruszkowska policja?
We wtorek 15 października, a więc cztery dni po oficjalnym zgłoszeniu przez Anetę Kanigowską, zwróciliśmy się do Komendy Powiatowej Policji w Pruszkowie. Zapytaliśmy, jakie konkretnie działania podjęli funkcjonariusze; czy wobec właściciela (właścicieli) psa skierowany zostanie wniosek do sądu o ukaranie; czy jeśli poszkodowanych jest więcej, powinni zgłaszać się na policję w celu dokonania zgłoszenia?
Do piątku 18 października, do momentu opublikowania artykułu, bezskutecznie czekaliśmy na odpowiedź. Kontaktowaliśmy się w tym czasie kilkakrotnie z oficerem prasowym komendy, ale słyszeliśmy, że brakuje czasu, aby ustosunkować się do naszego mejla.
Jeśli pruszkowska policja poczuje się w obowiązku przesłać odpowiedzi do naszej redakcji, z pewnością je opublikujemy.
Amstaffy w rękach złych właścicieli mogą być niebezpieczne
Czy amstaff może stanowić śmiertelne zagrożenie dla człowieka? U usposobieniu tych psów pisze wiele portali, m.in. popularny Pethomer. Dowiadujemy się tam, że nawet największy amstaff może być oddany swojemu opiekunowi, a także czuły i opiekuńczy wobec wszystkich członków swojej rodziny – trzeba jednak odpowiednio go wychować. Amstaffy potrafią bowiem atakować i ludzi, i inne zwierzęta, ale ataki – pisze Pethomer – zwykle są wynikiem nieodpowiedzialności ich „rodziców”. Psy tej rasy są niezwykle inteligentne i tę cechę można wykorzystać do wpojenia im pewnych wzorców – nie zawsze dobrych.
Z kolei na stronie portalu Zwierzęta w Polsce czytamy, że amstaff nie jest bardziej niebezpieczny niż wiele innych ras psów, ale należy pamiętać, że to duży i silny pies, który może być agresywny, jeśli jest źle prowadzony lub źle traktowany. Amstaff może zadać poważne obrażenia, jeśli zaciśnie szczęki na człowieku lub innym zwierzęciu. W przypadku ataku amstaffa lekarze weterynarii i lekarze muszą często radzić sobie z rozdartymi mięśniami i ranami, które mogą być bardzo poważne.