100-proc. podwyżka za śmieci w Pruszkowie! Dlaczego będzie tak drogo?
Nową stawkę pozytywnie zaopiniowały już dwie komisje Rady Miasta Pruszkowa. W czwartek 30 kwietnia radni mają ją ostatecznie uchwalić na sesji. Zapewne tak zrobią, bo od strony prawnej mają związane ręce.
Kończy się dotychczasowa umowa Miejskim Zakładem Oczyszczania w Pruszkowie na odbiór i zagospodarowanie odpadów komunalnych z naszych mieszkań. Urząd miasta rozpisał przetarg, aby wyłonić nowego wykonawcę usługi. Przystąpiła do niego tylko jedna spółka – nasze MZO. Zażądała ponad 22 mln zł za rok. A ponieważ konkurentów nie było, oferta została przyjęta.
Co było dalej? Kwotę 22 mln zł podzielono przez oficjalną liczbę mieszkańców Pruszkowa – tych, którzy istnieją w ewidencjach – i wyszło właśnie 35 zł. To oczywiście uproszczony opis, bo w mieście funkcjonuje też system ulg np. dla rodzin wielodzietnych, dla mieszkańców domków jednorodzinnych posiadających kompostowniki itd., działa PSZOK, czyli Punkt Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych, gdzie można bezpłatnie oddać gruz czy zużyty sprzęt AGD RTV – to wszystko trzeba było uwzględnić w miesięcznej opłacie.
Dlaczego jednak będzie to aż 35 zł? Skąd tak skokowy wzrost stawki? Postaram się w puntach wytłumaczyć.
1. Miastu nie wolno dotować gospodarki odpadami komunalnymi, a więc kosztów ich odbierania i zagospodarowania. Opłaty od mieszkańców muszą sfinansować cały system. To ustawowy wymóg. Gdyby miasto przyjęło uchwałę zakładającą dopłaty z własnego budżetu, to zostałaby ona uchylona przez nadzór prawny wojewody jako sprzeczna z prawem.
2. Z pkt. 1 wynika, że radni mają związane ręce. Muszą przyjąć stawkę taką, jaka wynika z przetargu. Podwyżka to nie ich wina, jak również nie jest to wina prezydenta miasta. Taki system wymyśliło kilka lat temu Ministerstwo Środowiska, a parlament przegłosował w ustawie.
3. Ceny zagospodarowania odpadów lawinowo rosną w całej Polsce. Stawki w Pruszkowie będą niestety wysokie, ale zbliżone do tych, które płaci się w innych miastach.
4. Spora grupa mieszkańców Pruszkowa unika wnoszenia opłat. Mieszkają „na dziko”, nie meldują się. To głównie osoby wynajmujące mieszkania. Skoro nie płacą za śmieci, to płaci za nich cała reszta. Tych osób nie ma jak zidentyfikować, bo urząd miasta nie dysponuje narzędziami do tego, pracownicy Wydziału Ochrony Środowiska to nie detektywi. Gdyby za śmieci solidarnie płacili wszyscy, którzy mieszkają w Pruszkowie, miesięczna stawka byłaby o kilka ładnych złotych niższa.
5. Urząd miasta próbował przejść na naliczanie opłaty za śmieci od ilości zużytej wody. Woda dość dobrze odzwierciedla liczbę mieszkańców każdego lokalu. Problem w tym, że przepisy prawa krajowego są nieprecyzyjne – dlatego w projekcie uchwały uzależniono stawki od wskazań głównego wodomierza w budynku, a nie od wskazań wodomierzy w poszczególnych mieszkaniach. Radni – bardzo słusznie – zaprotestowali, zaprotestował też prezes Pruszkowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Mieczysław Kaniewski mówiąc, że spółdzielnia na przygotowanie się do współpracy z miastem w zakresie odczytu wodomierzy potrzebuje co najmniej kilku miesięcy. Pomysł chwilowo upadł, a miasto kontynuuje dotychczasowy sposób naliczania opłat za śmieci – od liczby osób.
6. Mieszkańcy bloków bardzo słabo segregują śmieci. Chyba każdy wie, co dzieje się w śmietnikach PSM. Tymczasem Pruszków – jak każde miasto w Polsce – ma obowiązek, pod rygorem wysokich kar, spełnić ustawowe wymagania dotyczące odzysku odpadów. W 2020 roku musi udokumentować, że odzyskał aż 50 proc. szkła, makulatury czy tworzyw sztucznych. A żeby to osiągnąć, śmieci zarówno te, które zebraliśmy selektywnie i wrzuciliśmy do pojemników w odpowiednich kolorach, jak i dużą część zmieszanych, trzeba precyzyjnie rozsortować. Robią to maszyny w pruszkowskim MZO. Taki proces kosztuje. Gdyby mieszkańcy blokowisk lepiej segregowali odpady, nie trzeba by wydawać pieniędzy na ich mechaniczne przebieranie – i stawka byłaby niższa. Mówiąc wprost: płacimy za własne lenistwo.
7. Z pkt. 6 wynika, że firma, która odbiera i przetwarza odpady, musi inwestować w nowoczesne i wydajne linie technologiczne. Systemy automatycznego sortowania naszpikowane są elektroniką – to m.in. skanery skanujące linie, po której transportowane są odpady, które identyfikują śmieci i za pomocą pneumatycznych dysz „wystrzeliwują” je z taśmy do odpowiednich pojemników. To brzmi jak science-fiction, ale dziś to standardowe wyposażenie każdej sortowni. Niestety, takie systemy kosztują – ciężkie miliony złotych. Kto za nie ostatecznie płaci? Właśnie my, w opłacie śmieciowej. MZO ponosi też inne koszty – zatrudnia ludzi (płaca minimalna systematycznie rośnie), kupuje i eksploatuje śmieciarki, paliwo do nich itd. Ktoś te wydatki musi pokryć, żeby spółka mogła działać. Tym ktosiem jesteśmy my.
8. Co się dzieje z wysegregowanymi surowcami wtórnymi? MZO je sprzedaje. Niestety, ceny są bardzo niskie. Niektóre rodzaje odpadów, które mają wartość kaloryczną i mogą posłużyć jako paliwo na przykład w cementowniach, można przekazać do spalenia. Ale czy cementownie płacą za zakup tego paliwa? Przeciwnie – to MZO musi zapłacić za jego spalenie. Absurd? Absurd. Ale tak jest niestety w całej Polsce. I to też podbija koszt gospodarki odpadami.
9. Przykładem naszego niechlujnego podejścia do segregacji w domach może być zbiórka makulatury. Wrzucamy ją do wydzielonych pojemników. Problem w tym, że wiele osób nie patrzy, co gdzie wrzuca, razem z papierem w pojemniku lądują resztki innych odpadów. W efekcie zebrany papier jest mokry, brudny i tak niskiej jakości jako surowiec wtórny, że żadne zakłady nie chcą go kupić. Działające w Polsce papiernie wolą sprowadzać makulaturę od Niemców – bo jest sucha i niezanieczyszczona – niż brać naszą polską. Taka jest smutna prawda.
10. Generalnie wytwarzamy za dużo śmieci. Zużywamy za dużo torebek foliowych. Za dużo jednorazowych plastikowych butelek. Im więcej odpadów, tym większe koszty ich przetworzenia. I co najważniejsze – te koszty nie będą maleć. Jeśli chcemy powstrzymać galopadę cen, musimy jako społeczeństwo nauczyć się żyć bardziej ekologicznie – chyba że wolimy wygodnictwo i nie boli nas płacenie 35 zł od osoby miesięcznie. Pamiętajmy też, że ta stawka ma obowiązywać od czerwca 2020 roku do maja 2021 r. A co potem? Kolejny przetarg i… może być jeszcze drożej.
Komentarz autora:
Mieszkańcy oczekują, że prezydent miasta oraz radni chociaż w części uchronią ich przed rozmaitymi podwyżkami kosztów życia. Samorząd faktycznie ma instrumenty, żeby na niektóre ceny wpływać. Na przykład ustala ceny komunikacji miejskiej (w Pruszkowie autobusy od 1 lipca będą bezpłatne!), może ułatwiać dostęp do kultury (niedrogie bilety na spektakle w ośrodkach kultury czy na seanse w kinach miejskich), umożliwiać rekreację (wypożyczalnie rowerów). Ale na niektóre dziedziny gospodarki nie ma żadnego przełożenia. Ani prezydent, ani radni nie ustalają cen energii elektrycznej, paliwa, wysokości płacy minimalnej, mają też znikomy wpływ na ceny na rynku odpadów. Bo nawet jeśli miejska spółka wybuduje nowoczesną sortownię, to zaciągnięte kredyty trzeba spłacić. Pruszków własną spółkę ma (no prawie własną, jest większościowym udziałowcem), to Miejski Zakład Oczyszczania. I choć nasze miejskie śmieci odbiera od nas i przerabia nasza miejska spółka, to ceny kształtuje rynek. Jak widać, tanio nie jest.
Piszę o tym, bo jeszcze w lutym, kiedy pisałem na portalu zpruszkowa.pl o nadciągającej podwyżce, jeden z pruszkowskich radnych, chcąc najwidoczniej pokazać się z dobrej strony mieszkańcom, nazwał mnie w social mediach amatorem i ignorantem, który nie ma pojęcia o czym pisze i dla zdobycia sławy straszy ludzi. Wspominałem wtedy o szacunkowym wzroście stawki z 17 do 27 zł miesięcznie. Dziś już wiemy, że wyniesie ona 35 zł. Jak ów radny zagłosował na komisji w sprawie tej astronomicznej podwyżki? Oczywiście, był za. Ale ponieważ ów radny nie kwapi się, żeby wytłumaczyć się ze swojego głosowania ani nie próbuje wyjaśnić, o co chodzi z cenami na rynku odpadów, i że on na stawkę wpływu nie ma, dlatego my, dziennikarze, znów bierzemy ten obowiązek na siebie.